czwartek, 24 stycznia 2019

Rozdział 9 - Szpital Świętego Łukasza

    Piorun przeszył granatowe niebo, a siła deszczu tylko się wzmogła. Siedziałem już chyba trzecią godzinę w parku niedaleko szpitala, wciąż zastanawiając się co ja do cholery wyprawiam. Czy naprawdę byłem aż tak zdesperowany? Odpowiedź była tylko jedna: tak.
    Nie miałem innego wyjścia, musiałem poznać prawdę o swoim pochodzeniu, choćby za cenę swojego życia. Oby Jake zrobił to szybko. Wiedziałem, że Kate jest na randce z swoim chłoptasiem, więc miałem cichą nadzieję, że Trellex dzisiaj też jest nieobecny.
- Dokąd to? - usłyszałem głos, który poznam wszędzie.
- Do szpitala - oznajmiłem twardo obracając się w stronę Ross'a. Miał kaptur na głowie oraz cały był ubrany na czarno.
- Nie sądzę aby wizyta u lekarza była ci potrzebna - syknął lustrując mnie.
- Kto powiedział, że idę na wizytę? - zapytałem.
- Fakt - odparł powoli. - Północ to niezbyt dobry czas na konsultacje...
- Bywa...
    Wiedziałem, że Jake zabije mnie choćby tutaj, że nie pozwoli mi się zbliżyć do budynku. Znał mnie, domyślał się co planuje. Jednak i on musiał się czasami pomylić i właśnie nadszedł ten czas.
- CM00005 nie możesz poznać prawdę, nie możesz się dowiedzieć - to znowu był on. Ten psychiczny i pełen jadu Jake. - Twój czas dobiegł już końca...
- Nie byłbym tego taki pewny - odparowałem szybko.
    Szok i zdziwienie. To zbyt mało by opisać reakcję Ross'a gdy wycelowałem w niego pistolet. Zupełnie nie był przygotowany na to. Zaskoczyłem go. Zagrałem otwartymi kartami, tak jak on zawsze to robił. Jego życie za moją wolność. On również nie pozostawił mi wyboru. Albo on albo ja. W tym momencie tylko jeden z nas mógł wygrać i to zamierzałem być ja.
    To wszystko wydarzyło się tak szybko. Mój wrzask wymieszany z krzykiem Jake'a gdy pociągnąłem za spust. Gdy otworzyłem oczy zobaczyłem jak starszy leży na ziemi, nie patrząc czy go zabiłem pobiegłem w stronę szpitala. Całe szczęście, że kolejny potężny grzmot zagłuszył pistolet, więc miałem parę dodatkowych minut zanim zjawią się tutaj jakieś służby specjalne.
    Deszcz mieszał się z moimi łzami, ale czy pragnąłem tak dużo? Chciałem tylko odkryć kim jestem, więc czemu miałoby to nie być mi dane?
     Wbiegłem na recepcję z krzykiem, mając kolejne szczęście, że była tam tylko jedna osoba. Zacząłem wrzeszczeć, że ma mnie zaprowadzić do archiwum, a jakikolwiek podejrzany ruch z jej strony i ją zabije. Nie zamierzałem się bawić w żadne półśrodki, zwłaszcza teraz gdy byłem tak blisko. Wcisnąłem kobiecie broń w bok by wiedziała, że mimo iż jestem zwykłym gówniarzem to nie zamierzam się bawić. Zabije ją, jeśli uznam, że stanowi dla mnie zagrożenie.
- Do archiwum - rzuciłem po raz setny, rozglądając się po szpitalu. Puste korytarze bardzo mi w tym momencie nie pasowały. Coś było nie tak. Zbyt łatwo to wszystko mi idzie.
    Podeszliśmy do wielkich drzwi, które okazały się być windą. Kobieta drżącymi rękoma wpisała kod i weszliśmy do środka. Zmierzyła mnie wzrokiem, ale gdy machnąłem jej bronią przed oczami, rozpłakała się i pośpiesznie wcisnęła numer minus 3.
- Nie rób mi krzywdy - wychlipała gdy dźwig ruszył. - Mam męża, małe dziecko...
- Zamknij ryj! - uciszyłem ją.
    Nie interesował mnie fakt kim była i co robiła. Miała mnie tylko zaprowadzić do archiwum, a potem musiałem i tak ją zlikwidować. Nie będzie mi dalej potrzebna.
    Dźwig się zatrzymał, a komputerowy głos oznajmił nam gdzie się znajdujemy. Ruszyliśmy ciemnym korytarzem, ale po chwili nastąpiła jasność. Na końcu korytarza znajdowały się kolejne drzwi.
- Nie znam kodu - jęknęła przerażona.
- Otwieraj! - warknąłem.
- Kiedy ja...
    Uderzyłem ją w tył głowy, a potem popchnąłem na ścianę. Osunęła się nieprzytomna lub martwa. Nie obchodziło mnie to co z nią się stało. Zmarnowałem cały magazynek, ale ostatecznie udało mi się otworzyć te zasrane drzwi.
    Moim oczom ukazały się rzędy szaf pełne dokumentów, ale to niewielki laptop zwrócił moją uwagę. Podniosłem klapkę do góry i zobaczyłem system. Szybkim ruchem kursorem wybrałem akta urodzenia i wpisałem swoje dane. Miałem nadzieję, że również tak widnieje w tej szpitalnej papierologii. Po chwili system zaczął poszukiwać moich danych, ale gdy się wyświetliły to nadal nie znałem odpowiedzi. Pod dokumentem zobaczyłem adnotację, że wszystkie papiery znajdują się w rządzie ósmym, na samym dole w aktach rodziny Ronson.
    Ruszyłem na oślep mając nadzieję, że wybrałem dobrą drogę. Gdy znalazłem numerację szaf odetchnąłem z ulgą.
- Niech ten syf już się skończy - mruknąłem sam do siebie.
    Gdy sięgałem po teczkę usłyszałem śmiech. Ross podążał w moim kierunku.
- Niczego się nie uczysz CM00005 - zaśmiał się, a mnie oblał zimny pot. - Chciałeś mnie pokonać, ale nie wziąłeś pod uwagę mojego doświadczenia.
- Pierdol się - syknąłem.
- Dzięki za piękną dziarę - wskazał na nogę, z której sączyła się krew. Teraz zauważyłem, że zostawił ślady nawet na podłodze. - Zapominasz tylko o jednej kwestii, że ja zawsze jestem krok przed tobą...
- Chciałbyś! - krzyknąłem.
- W takim razie sprawdź - zaśmiał się jadowitym głosem. - Nic tam nie znajdziesz...
    Drżącymi rękoma rozerwałem teczkę, a moim oczom ukazała się pustka. Cały segregator był pełen pustych kartek papieru.
- Nie! - syknąłem. - Nie! Nie! Nie! Nie!
    Złapałem się za głowę i zacząłem cicho łkać. Dlaczego to zawsze spotykało mnie? Dlaczego ja?
- Udawałem, że tylko udaje ci się mnie zwodzić, ale wiedziałem od samego początku, że wcześniej czy później ty albo Kate tu się zjawicie.
    Zerknąłem na niego nie mając pojęcia o czym on do cholery mówi.
- Chciałem pozwolić ci żyć, ale ty jak zwykle wszystko spieprzyłeś! - warknął. - Już dawno zabrałem te dokumenty do siebie...
- NIE! - zawyłem w jego kierunku, ale mężczyzna zaatakował mnie szybciej. Po raz kolejny zawyłem czując ból w kostce.
     Postrzelił mnie.
- TY JEBANY ŚMIECIU! - wybuchnąłem gorzkim płaczem. Ból był nie do opisania, czułem się jakby ktoś mnie kroił żywcem.
- Za zabicie pracownika szpitala oraz niewinnego cywila dostaniesz całkiem sporo lat, więc pomogę ci - mruknął zadowolony.
- JEB SIĘ! - zawyłem, próbując zatamować krwawienie z nogi.
- Spójrz na mnie...
     Nie wiem dlaczego, ale wykonałem te polecenie.
- To już koniec - oznajmił. - Żegnaj CM00005...
    Próbowałem go zaatakować, ale wystrzelił, a mnie zalała ciemność.

    Obudziłem się zlany zimnym potem, szybko odrzucając pościel na bok by zobaczyć swoją nogę. Całe szczęście, że był to tylko sen. Chory i nienormalny. Odetchnąłem z ulgą ciesząc się, że żyje, ale ta wizja była prawdziwa. Jake zabije mnie gdy tylko moja noga skieruje się w stronę budynku. Zrobi to bez wahania, a ja wciąż nie wiedziałem co mogę mu zaproponować by dał mi żyć, ale ostatecznie oni tak wszystko miał bądź mógł to zdobyć.

Just gonna stand there and watch me burn,
Będziesz tu po prostu stał i patrzył jak płonę
But that's alright because I like the way it hurts,
ale to dobrze, bo lubię w jaki sposób to boli
Just gonna stand there and hear me cry,
Będziesz tu po prostu stał słuchał jak płaczę
But that's alright because I love the way you lie,
ale to dobrze, bo kocham sposób w jaki kłamiesz
I love the way you lie. *
Kocham sposób w jaki kłamiesz 

     Tak właśnie kończy się moja historia, Damien Ronson odszedł, a mi nie pozostało nic innego jak pożegnać się z tym światem. Nigdy nie dowiem się prawdy, bo nikt mi na to nie pozwoli. Więc jaki sens ma życie w kłamstwie?
    Codzienne udawanie, że wszystko gra, że jest dobrze. Po co mam męczyć Kate i jej chłopaka. Dziewczyna już wystarczająco wycierpiała z mojego powodu. Dość tego. Czas ponieść konsekwencje swoich czynów. Oby Jake okazał mi miłosierdzie i  zrobił to wszystko. Oddam mu właśnie to, czego pragnie, czyli moje życie. To już zaszło zdecydowanie za daleko...
     Zarzuciłem na siebie pierwsze lepsze ciuchy, nie interesowało mnie to w czym umrę. Interesowało mnie to jak zginę. 
     W drzwiach wejściowych wpadłem na Kate. Była wystraszona, ale niekoniecznie faktem mojego zachowania.
- Byłam w szpitalnym archiwum - mruknęła, a mnie zalała ciemność...

 --»۞«--
Witajcie kochani w dziewiątym rozdziale opowiadania ONLY STARS CAN BE HAPPY! :)
* Eminem ft Rihanna - Love The Way You Lie
Celowo ten rozdział jest taki krótki, gdyż jednocześnie jest on wstępem do najważniejszych wątków tej części trylogii NOBODY CAN SAVE ME NOW. W najbliższych rozdziałach wszystko się wyjaśni, chyba, że ktoś już wie o co chodzi bądź ma swoje wizje?
Liczę na wszelkie sugestie odnośnie mojej twórczości :)
DRAGON
    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
Calumi
Sosowa Szabloniarnia