Obudziłem się i przeżyłem lekki szok gdyż niezbyt
kontaktowałem i zupełnie nie wiedziałem gdzie ja się znajduję. Automatycznie
moje serce zaczęło bić jak szalone obawiając się kolejnego porwania. Wszystkie
te wspomnienia zaczęły zalewać moją głowę, że nawet nie zauważyłem kiedy
zacząłem płakać i się trząść.
- Ciii - usłyszałem czyjś głos, a po chwili silne ramiona zgarnęły moje
praktycznie bezwładne ciało. - Co się dzieje?
Przytulał mnie Kevin co trochę mnie uspokoiło, a wręcz
wyciszyło demony przeszłości. Choć strach, który się szybko zrodził w mojej
głowie nie był zbyt łatwy do uspokojenia. Poczułem się względnie bezpieczny i przestałem
myśleć o porwaniu.
- Wszystko gra? - jego piękna twarz była zdezorientowana. Kompletnie nie
wiedział co się ze mną działo.
- Ja...Po prost... - westchnąłem nie potrafiąc się wysłowić. - Nieważne...
- Ważne - ujął moją twarz w swoje dłonie i zmusił bym patrzył na niego. -
Coś cię lęka, przecież to widzę. Chcę ci kotek pomóc.
Mimowolnie się uśmiechnąłem na te słowa, zdecydowanie
na nie nie zasługiwałem.
- To głupota - mruknąłem mając nadzieję, że odpuści.
- Damien!
- Po prostu obudziłem się.... i nie kontaktowałem i... - czułem się
aktualnie jak idiota. - Bałem się, że znowu mnie porwano...
- Oj kotek!
Szatyn znów zgarnął mnie w swoje ramiona i bardzo
delikatnie pocałował w czoło.
- Nie pozwolę by znowu cię to spotkało - odparł po długiej chwili ciszy.
- Nie możemy być tego tacy pewni - nie chciałem być pesymistą, ale bałem
się, okropnie się bałem.
Każdy samochód, który pojawiał się obok mnie gdy
spacerowałem sam automatycznie sprawiał, że się spinałem nawet jeśli nic mi nie
groziło. Stałem się bezbronny we własnym mieście. Bałem się wszystkiego i
każdego. Choć to nie miało sensu wobec porwania to wieczorami starałem się już
nie wypuszczać z domu, byłem aktywny towarzysko maksymalnie do osiemnastej,
potem zazwyczaj dzwoniłem po Artura by po mnie przyjechał. Odbierał mnie
zawsze, chyba, że był w pracy. Zakładam, że Kate mu kazała mnie pilnować.
Spinałem się za każdym razem gdy dzwonił jakiś nieznajomy numer, mój kontakt z
Jake'iem trochę upadł, ale on zawsze wiedział kiedy się odezwać. Panikowałem
gdy musiałem zostać sam w domu bo Ronson miała nocną zmianę. Zapalona lampka w
pokoju stała się nieodłącznym elementem mojego nocnego życia. Nawet już na
balkon nie wychodziłem tylko paliłem we własnym, znaczy w pokoju, który aktualnie
uznawałem za swój.
- Ja będę pewny - zapewnił patrząc mi w oczy. - Chcę dbać i troszczyć się o
ciebie...
- Przecież już to robisz - powiedziałem.
- Ronson! - Kolden jęknął na cały pokój. - Próbuje być romantyczny, a ty jak
zwykle wszystko zjebałeś...
- Jak zwykle? - prychnąłem.
Szatyn z uśmiechem potwierdził kiwnięciem głową.
- W takim razie wychodzę - rzuciłem wesoło. - Nara!
Próbowałem wstać, ale ból dolnych części mojego ciała
sprawił, że tym razem ja jęknąłem i wylądowałem ponownie w ciepłej pościeli.
Mój chłopak wybuchł śmiechem.
- Co cię niby śmieszy? - zapytałem.
- Nieważne - rzucił wesoło chłopak wstając z łóżka. Automatycznie mój wzrok
wylądował na jego ciele, bo był piękny. Długie i umięśnione nogi, potem
przecudowny jędrny tyłeczek skryty obecnie za czarnymi bokserkami, a potem te
cudowne plecy... pełne ran i zadrapań.
- Kevin? - spytałem się nieśmiało.
- Przypomnij sobie - odparł ściągając z fotela ręcznik i przepasając się nim
w pasie. - Wczorajsza noc...masa alkoholu i?
No właśnie i co? Ostatnimi czasy nawet jedno piwo
wystarczyło bym czuł się pijany, dlatego unikałem wszelkich alkoholi na
mieście. Czułem się jak świr.
Miałem totalną pustkę w głowie. Pojedyncze obrazy
pojawiały się w mojej głowie, ale raczej były to przebłyski świadomości.
- Czy my? - wystrzeliłem niczym z procy.
- Żeby to raz - mruknął zadowolony wychodząc do łazienki zostawiając mnie z
kolejnym szokiem.
Nie pamiętałem żebym był jakoś specjalnie napalony
seksualnie. Owszem lubiłem seks, szczególnie z Koldenem, który umiał i potrafił
mnie zaspokoić, ale rany na plecach chłopaka nie wskazywały o delikatnych
zabawach, którymi zazwyczaj zapełnialiśmy nasz wolny czas. Zaśmiałem się z owej
sytuacji i zatopiłem się w pościeli by znowu znaleźć się w krainie Morfeusza.
Dni mijały mi jakoś bez szczególnych rewelacji, w
zasadzie większość czasu spędzałem poza domem Kate, spędzając ten czas z
Kevinem, Ralfem czy Ashley. Dowiedziałem się również, że Rose choruje na raka i
aktualnie przebywa w Kanadzie w ośrodku. Nie było to dla mnie zaskoczeniem,
znaczy nie życzyłem jej źle, ale domyślałem się, że prawdopodobieństwo
wystąpienia tej choroby u niej będzie bardzo duże. Najpierw matka, która
zmarła, potem Max, który się jakoś trzymał. Gdzieś z tyłu głowy wiedziałem, że
trafi to również ją. Zachowywałem się dość neutralnie w tej kwestii, nigdy
samemu nie zaczynając tematu brunetki. To Ashley zawsze dawała nam najświeższe
informacje na temat przebiegu leczenia, które jak słyszałem nie przynosiło zbyt
wielkich skutków.
- Ogólnie za tydzień Roger z Maxem lecą odwiedzić ją po raz pierwszy - z
zamyślenia wyrwała mnie czerwonowłosa - więc pomyślałam, że ktoś z nas mógłby
lecieć z nimi by dodać jej otuchy...
Oczywiście zignorowałem jej znaczące spojrzenie rzucone w
moim kierunku.
- Ktoś chętny? - zapytał Kevin, którego ten temat irytował w równym stopniu
co mnie.
- Myślałam... - zaczęła dziewczyna, a ja już wiedziałem co powie. - Że może
Damien mógłby jechać...
- Oszalałaś!? - wybuchł mój chłopak. - Nie jest jeszcze w stanie by
podróżować gdziekolwiek!
- Kevin...
Musnąłem lekko kark chłopaka by dać mu świadomość, że
jestem obok. Oczywiście cieszyłem się, że tak zareagował, ale nie chcę by
kłócił się ze swoimi przyjaciółmi. W każdym razie nie z mojego powodu.
- Już nie przesadzajmy - żachnęła się Ash, choć widziałem buzującą w niej
złość. Nie podobała się jej nasza bardzo zażyła relacja. Domyślałem się,
że wolałaby mnie z Rose, ale tego nigdy nie będzie.
- Nie przesadzajmy!? - prawie, że krzyknął chłopak. - On był torturowany i
grom wie co jeszcze! Popatrz na jego ciało! Ciągle się regeneruje! Chcesz go
wysyłać w podróż w takim stanie?
- Nie traktuj go jak trędowatego! - warknęła dziewczyna. Ostatnio z Koldenem
potrafili mieć spiny o wszystko.
- Spokojnie - wtrącił się Ralf. - Nie uważacie, że to trochę za szybko?
Niech odwiedzi ją najpierw rodzina, a wszelkie inne odwiedki zostawimy na inny
moment...
- Masz rację - rzucił Kevin.
- Oboje jesteście beznadziejni - prychnęła dziewczyna, po czym opuściła nas
w parku, gdzie aktualnie się znajdowaliśmy.
Blondyn pokręcił głową, pożegnał się z nami, po czym ruszył za
swoją dziewczyną. Cieszyłem się z tego faktu gdyż obecność czerwonowłosej
zaczynała mnie ostatnio bardzo irytować. Za każdym razem próbowała wszędzie
wcisnąć temat Rose i oczywiście ja musiałem być głównym rozmówcą, choć dawałem
bardzo wyraźne sygnały, że nie mam ani ochoty ani zamiaru wdawać się w większe
niż potrzeba dyskusje. Współczułem Holl, że jest chora, rak to zjebana choroba,
nie przeczę, ale w mojej obecnej sytuacji nie interesowało mnie to zbytnio.
Musiałem znaleźć swoich biologicznych rodziców. Oczywiście liczyłem się z
faktem, że mogło się coś im stać, przez te osiemnaście lat, ale wciąż miałem
nadzieję, że oni gdzieś tam żyją i uda mi się ich znaleźć. Nie muszą odnawiać
ze mną kontaktu, chcę wiedzieć kim są, co robią, a przede wszystkim dlaczego?
Dlaczego musiało do tego dojść, że oddali mnie do adopcji, czy nie było
innego wyjścia? Czy jedyną słuszną decyzją w ich wypadku było oddanie mnie?
- Co tam? - zagadnął Kolden.
Wzruszyłem tylko ramionami.
- Sam widzisz - odparłem, wyciągając z kieszeni paczkę fajek, po czym odpaliłem
skręta.
Puściłem mimo uszu prychnięcie bruneta, który na wszelkie
sposoby próbował wytępić u mnie papierosy, ale jak dotąd nie przynosiło to
skutku. Na słowa, że skończę jak Rose wybuchłem śmiechem i odpaliłem kolejnego
papierosa.
- Rzuć to gówno - oznajmił patrząc mi w oczy. - Przynajmniej do momentu gdy
nie będziesz w pełni sił...
- Jak się ruchamy jak pojebani to chyba jestem w pełni sił? - rzuciłem
wesoło, na co chłopak się roześmiał.
- Ty mój chory pojebie...
- Dzięki - żachnąłem się i ruszyłem w stronę wyjścia z parku.
Miałem wiele rzeczy do załatwienia, a aktualnie nie
robiłem kompletnie nic. Oczywiście nie licząc przyjemnych chwil z Koldenem, ale
to zupełnie inny rozdział historii. Mojej historii.
Teraz musiałem dowiedzieć się najważniejszego, czyim
dzieckiem jestem oraz czy Damien to moje prawdziwe imię.
Jake popijał właśnie drugie piwo gdy do baru wszedł
mocnym krokiem Derek Hills. Mężczyzna uśmiechnął się w duchu, ileż zabawy
sprawiało mu torturowanie tego śmiecia. Był taki łatwy, taki podatny na
wszelkie sugestie, on nawet nie musiał się starać, a Hills łykał wszystko jak
nastolatek, a miał już czterdzieści jeden lat. Chyba jednak wiek to tylko
liczba.
- Co tym razem? - rzucił oschle gdy usiadł obok niego.
- Może jakieś 'cześć stary druhu'? - zignorował poprzednie pytanie Jake.
- Nie bawmy się w te mądrości...
- Wolałbyś bawić się w coś innego? - zawył mężczyzna. - Przepraszam, bawić
się kimś?
- Zostaw Damiena w spokoju!
- Po pierwsze nie Damiena, a projekt CM00005 - odparł spokojnie odpalając
papierosa - Po drugie chłopak bardzo mi ufa i kto wie, może nawet będziemy
współpracować...
Hills nie wytrzymał, popchnął starszego po czym uderzył
go pięścią w twarz.
- Zostaw.Go.Kurwa.W.Spokoju - akcentował każde słowo po czym spróbował
uderzyć go znowu, ale ochrona go już złapała i szarpiącego się wyniosła w baru.
Jake otarł usta, z których sączyła się krew.
- Tak się kurwa nie będziemy bawić - rzucił pieniądze na bar po czym ruszył
w stronę gdzie zniknęli ochroniarze z Dereck'iem.
Baby you're a work of art,
Kochanie, jesteś dziełem sztuki
A shooting star.
Spadającą gwiazdą
Lighting up the darkness,
Rozświetlającą ciemność,
So lucky that we found this. *
Mieliśmy szczęście, że to
odnaleźliśmy.
Zupełnie nie wiem kiedy tak bardzo uzależniłem się od
Kevina, choć być może było również to spowodowane tym co się wydarzyło ostatnio
w moim życiu. Potrzebowałem wiedzieć i czuć, że ktoś jest obok mnie. Musiałem
wiedzieć, że mam opiekuna.
Jake bardzo chciał nim zostać, ale ostatnimi czasy
miałem wobec niego mieszane uczucia. Czułem, że nie mówi mi wszystkiego, że
gdzieś tam w głębi niego jest wciąż ta sadystyczna cząstka gotowa zniszczyć
moją psychikę po raz kolejny. Choć nie wiem czy aktualnie posiadam jakąkolwiek
psychikę. Wiedziałem, że prędzej czy później on pęknie i znowu coś złego się
wydarzy. Dziwnym trafem miałem przeczucie, że znów będę w środku tego gówna,
które się zrobi.
W każdym razie bardzo kochałem mojego chłopaka i wiedziałem, że
on o tym doskonale wie. Problem powstał wczoraj, aczkolwiek Kolden uważał to za
koniec świata. Ja? Niekoniecznie.
Nie od dziś wiadomo było, że brunet dobrze sobie
radzi na motorze. Wprawdzie ostatnio trochę zastopował w tym temacie, ale miał
na koncie parę medali za wygranie małych imprez. Właśnie dostał szansę od losu
by wyjechać do Włoch na kontrakt i za rok wziąć udział w pełnoprawnych
wyścigach. Tyle, że musiałby już od września brać udział w treningach i przede
wszystkim powrócić na tor. Kolden uznał, że nie może tego zrobić, że nie może
mnie teraz zostawić. Ja uważałem, że to świetna okazja dla nas dwojga. Mój
kochanek wciąż nie wiedział, że Ronson'owie nie są moją prawdziwą rodziną.
Wszak nikt z moich znajomych o tym nie wiedział. Tę sprawę musiałem rozwiązać sam.
Nie mogłem dłużej czekać, a choć kontakt z czerwonowłosą i jej chłopcem łatwo
byłoby mi zerwać, tak moja relacja z Kevinem to coś większego. Im będzie dalej
od tego wszystkiego tym lepiej dla niego.
- Damien - jęknął brunet kręcąc się na moim łóżku.
- Keeeevin - przeciągnąłem jego imię, choć zdawałem sobie sprawę jak bardzo
tego nie lubi.
- Nie mogę ci tego zrobić - bronił się patrząc w moje oczy - Nie mogę cię
zostawić! Zwłaszcza teraz! Gdy to się wszystko wydarzyło!
- Kotek - ująłem jego dłoń. - Wiem, że zawsze chcesz być blisko mnie i mnie
wspierać, ale nie możesz zapominać o sobie..
- Nie zapominam!
- Oj, nie kłóć się - prychnąłem. - Kiedy ostatnio byłeś na jakimś piwie z
ludźmi od wyścigów czy jakiś męski wypad z Ralfem?
Wiedziałem jak denerwuje się jeszcze bardziej, kręcąc
głową. Jednak w tym momencie miałem stu procentową rację. Chłopak od dawna nie
robił nic dla siebie, bo był dla mnie cały czas.
- Nie potrzebuję tego - próbował się wybronić. - Na motorze dawno już nie jeżdżę,
a doskonale wiesz jaki teraz mam kontakt z Gretson'ami...
- Kiedy ja potrzebuję byś zrobił coś dla siebie - chciałem by zabrzmiało to
jak najbardziej wiarygodnie.
Oczywiście bardzo podobało mi się to w jaki sposób Kolden
się mną zajmował, ale nie jestem taki bezduszny. Nie wyobrażam sobie takiego
związku, gdzie on oddaje wszystko. Bo zanim ja oddam część siebie to muszę tę
cząstkę siebie znaleźć.
- Damien...
Widziałem jak bardzo się złości, nie był ani trochę przekonany
do tego pomysłu, ale ja to jeszcze zmienię.
- Dostajesz szansę od losu! - rzuciłem. - Masz możliwość zrobienia kariery o
jakiej marzy większość! Startować w prawdziwych wyścigach, a nie jakiś gównach
z naszego miasta! Mistrzostwa Świata!
- Ale...
- Wiesz jak bardzo jarałby mnie fakt, że chodzę z mistrzem świata -
zignorowałem jego karcące spojrzenie. - Zdzierać z ciebie te skórzane ciuchy
gdy przyniesiesz puchar do pokoju hotelowego, a potem pieprzyć się bez pamięci
przez całą noc!
- To nie znaczy, że muszę cię opuścić! - warknął, po czym otworzył okno by
zapalić papierosa. Swoją drogą ten widok był bardzo podniecający. Wkurzony,
cały na czarno z skrętem w ustach. Uśmiechnąłem się w duszy. Takiego chcę go
pamiętać..
- Będziesz zawsze w moim sercu - oznajmiłem.
- Przestań pieprzyć te moralne gadki! - wyrzucił z siebie. - Zdajesz sobie
sprawę, że jeśli wyjadę we wrześniu to zobaczymy się najwcześniej na święta?
Zawody ruszają już pod koniec lutego przyszłego roku, a całe zgrupowane plus
wyścigi będzie trwało do końca przyszłorocznych wakacji co oznacza rok bez
ciebie!
Ucieszyłem się trochę, bo skoro znał plan, to znaczy, że
rozważał tę opcję. Teraz tylko musiał ją zaakceptować i przyjąć. Fakt faktem,
że rok rozłąki oczywiście nie cieszył mnie tak bardzo jak początkowo zakładałem,
ale skoro nie mam nic do stracenia tutaj to równie dobrze po załatwieniu swoich
spraw, mogę wyjechać do Europy by być z nim i go wspierać jak on wspiera ciągle
mnie.
- Masz rację to bardzo długi okres - przyznałem mu rację, muskając
delikatnie jego plecy. - Jednak jeśli przetrwamy to, to przeżyjemy już
wszystko...
- Na siłę chcesz mnie wygonić do Włoch, co nie? - zaśmiał się.
- Aż tak straszny jestem? - zapytałem.
- Oczywiście, że nie - ucałował mnie w czoło. - Wiem, że to dla mnie duża
szansa, zwłaszcza, że odezwał się do mnie sam ichni łowca talentów, ale nie
wyobrażam sobie, że przez ten rok mam ciebie nie całować, nie pieścić twojego
ciała czy atakować twój punkt G.
Aż podskoczyłem gdy chłopak mocno ścisnął mój pośladek.
- To myśl doprowadza mnie do szaleństwa - kontynuował po chwili. - Wiem, że
przed tobą również długa droga by odzyskać dawne ciało i ten dawny urok, ale
kurde! Chcę być ten cały czas przy tobie i uczyć się ciebie na nowo jak do tej
pory...
Zamknąłem jego usta delikatnym pocałunkiem.
- To kochane co mówisz, ale właśnie! - podłapałem jego kwestię. - Ja też
potrzebuję naprawy, nie tylko tej fizycznej choć jest o wiele lepiej niż
kiedyś, ale potrzebuje też odnowy duszy, a to będzie podróż bez żadnych
zbędnych bagaży i pojadę tylko ja...
- Jesteś pewien? - widziałem lęk w jego oczach.
- Jak nigdy - odparłem zgodnie z prawdą. - Są kwestie...są kwestie, które
muszę zrozumieć sam i nauczyć się życia na nowo i nie.. - kazałem mu być cicho
- Nie wyganiam cię z mojego życia, ale sam muszę podejmować decyzje. Mam
osiemnaście lat i całe te dorosłe gówno przed sobą...
- Niech cię Ronson - mruknął brunet. - Zamknąłeś mnie w swoich sidłach
miłości...
Po czym złożył brutalny pocałunek na moich ustach.
Witajcie kochanie w piątym rozdziale Only Stars Can Be Happy! :)
* Adore Delano - I Can't Love You
Jeśli chcecie mnie zabić to proszę ustawić się w kolejce! Swoją drogą jestem bardzo ciekaw, po której stronie barykady staniecie - #teamKevin czy #teamDamien?
Cieszę się, że wracam i muszę przyznać, że pisanie nigdy nie dostarczało mi takiej radości! Oczywiście będę wdzięczny za wszelkie słowa o rozdziale! :P
DRAGON
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz