Kate krzyczała na mnie już jakieś trzydzieści minut, a ja zastanawiałem się kiedy wysiądzie jej gardło bądź skończy. Nie rozumiałem tej całej afery, przecież to dopiero pierwszy tydzień szkoły, a ja byłem tam nawet dwa razy, nie licząc oczywiście dnia rozpoczęcia. Jak na mnie to i tak bardzo dużo wobec tego co planowałem, ale Ronson najwidoczniej uważała inaczej.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz!? - wrzasnęła wściekła.
- No - mruknąłem. - Już od blisko pół godziny...
- Do jasnej cholery!
- O co ci chodzi? - syknąłem w jej kierunku.
- Czy ty nie widzisz co robisz ze swoim życiem!? - ryknęła.
- Opuszczone parę zajęć to nie powód do tragedii - odparłem spokojnie. Od tamtego wydarzenia byłem wręcz bardzo spokojny. Byłem tak wyciszony jak nigdy.
- Ty siebie ciągle niszczysz!
- Życie już wystarczająco mnie zniszczyło - wyrzuciłem z siebie.
- Pierdolenie...
- Od kiedy tak znasz moją historię? - warknąłem. - Czy ty choć w połowie masz pojęcie przez jakie piekło przeszedłem? Domyślasz się choć trochę jak mogę się czuć..
- Nie zmieniaj tematu! - nigdy nie widziałem jej tak złej. - Mówimy teraz o szkole! Ty nigdy nie miałeś zamiaru tam wracać, prawda? Chcesz wszystkich utrzymywać w przeświadczeniu, że jest dobrze, ale jest gówno, a nie dobrze!
- Brednie - oznajmiłem po chwili.
Oczywiście domyślałem się, że dziewczyna przejrzy mój plan, ale nie mogę jej przyznać racji. Nie chcę wracać do szkoły bo aktualnie nie jest mi ona do niczego potrzebna. Gdy nadjedzie ten moment, ja zniknę z tego świata. Więc po co mi edukacja?
Po co znosić mi te wszystkie współczujące spojrzenia uczniów i nauczycieli? Moje miasteczko wciąż żyło sprawą mojego dziwnego zaginięcia i tajemniczego odnalezienia się. Nawet policja powoli zaczynała się domyślać, że w mojej historii coś nie gra. Coraz częściej zadawali mi niewygodne pytania, nawet w szkole, a ja zaczynałem tracić grunt pod nogami. Jednak gdyż straciłem już swoją duszę to wszystko było mi obojętne. Kłamanie przychodziło mi z taką łatwością, że nawet detektywi nie mogli mnie złapać za żadne słówko. Moja wersja wydarzeń odnośnie porwania było bardzo spójnia i cały czas się jej trzymałem, nawet mimo nacisku i podchwytliwych pytań. Dzięki bogu, że spędziłem tyle czasu z Jake'iem, więc umiałem grać w ich grę. Robiłem to cały czas, a oni nie wiedzieli już jak mnie ugryźć.
- Masz chodzić na wszystkie zajęcia! - syknęła próbując się uspokoić. - Jeśli tylko dowiem się, że znowu opuściłeś cały dzień zajęć, to...
- To co, do cholery? - zapytałem. - Wyrzucisz mnie z domu? Proszę bardzo...
- Damien...
- Oboje wiemy, że nie tworzymy już rodziny - to była szczera prawda. - Więc powiedz co mi zrobisz?
- Dla mnie zawsze będziesz członkiem rodziny - wyszeptała, a w jej oczach pojawiły się łzy. Nienawidziła wręcz gdy zawsze mówiłem, że nie mam rodziny.
- Nie jestem już Ronson'em - odparłem twardo. - Nigdy nie byłem i nie będę, pogódź się z tym...
- Ale...
- To moja droga - rzuciłem wstając z krzesła. - Tylko ja mogę nią podążać, takie moje życie. Nikt, a już tym bardziej ty mi nie pomoże. Życie ułożyło dla mnie taki los, a ja zagram w te karty. Nikt więcej, bo gdy nadejdzie czas by wziąć na klatę konsekwencję to tylko mi się dostanie...
Z tymi słowami pozostawiłem ją w moim, a raczej w pomieszczeniu, które zwykłem nazywać swoim pokojem. Z każdym dniem jej mieszkanie stawało się dla mnie coraz bardziej obce. Nie odnajdywałem się nigdzie, nawet nie pamiętałem co gdzie odkładam w kuchni. Z każdym porankiem uczyłem się tego na nowo by potem zapomnieć. Zapominałem jak się wykonuje najprostsze czynności, niekiedy nawet przyrządzenie kanapki stawało się wielkim wyczynem. W szkole nie potrafiłem się skupić na niczym, każde słowa wypowiadane przez nauczycieli stanowiły dla mnie zagadkę, ale jak najdłużej chciałem udawać, że wszystko u mnie gra. Choć od środka rozrywało mnie i pojawiała się wielka chęć by to zakończyć. Byłem pełen sprzecznych emocji. Wielka cisza w mojej głowie sprawiała, że zaczynałem wariować. Wszystko to powoli zaczynało mnie przytłaczać, a brak pomysłu na poszukiwania rodziny mnie dobijał. Wiedziałem, że pewnego dnia będę musiał wejść do Szpitala Świętego Łukasza, tylko miałem nadzieję, że zarówno Kate jak i ordynatora Trellex'a wtedy nie będzie. Inaczej będę przegrany na całej pozycji.
Mój telefon zawibrował, więc go odblokowałem by zobaczyć powiadomienie.
'Musisz wreszcie coś powiedzieć. Niekoniecznie na mój temat, ale zrzuć odpowiedzialność na Dessex. Powiedz, że coś sobie przypominasz. Wymyśl coś. Przecież wiem, że umiesz kłamać... '
Zamyśliłem się nad treścią wiadomości. Jake również wiedział co w trawie piszczy. Nasze miasto nie było duże, a moje porwanie zaczynało budzić coraz więcej kontrowersji. Podobno miało to trafić do najwyższej prokuratury, a tego bardzo nie chciałem. Domyślałem się, że tamci nie będą się tak bawić jak miejscowi policjanci, że ścisną mnie bardziej, a ja przyparty do muru pogubię się w swoich słowach. Czułem to, że będą czekać na mój błąd. Tego bardzo nie chciałem.
Nie zwlekając udałem się na komisariat policji po drodze obmyślając plan jak to ładnie ubrać w słowa. Nie chciałem wydawać im Ross'a, bo był dla mnie potrzebny. Choć coś mi podpowiadało, że jemu też nie o to chodziło. Zwrócenie uwagi na Dessex miało być pokazem czegoś innego, ale nie mogłem rozgryźć czego.
Wszyscy pracownicy komendy doznali szoku gdy tam się pojawiłem, bo ostatni raz składałem tam zeznania po wyjściu ze szpitala. Ich emocje były jeszcze większe gdy oznajmiłem, że chyba coś mi się przypomniało i próbuje połączyć to w wątki. Słuchali mnie bardzo uważnie i notowali wszystko, od czasu do czasu rzucając własne sugestie odnośnie wydarzeń. Czułem się rozbawiony, wręcz śmiać mi się chciało gdy oni zaczynali to wszystko analizować. Nieznacznie się spiąłem gdy usłyszałem nazwisko Jake'a wśród ich rozmowy, ale utrzymałem kamienną twarz. Przynajmniej miałem nadzieję, że mi się udało. Przed samym wejściem dostałem jeszcze jedną wiadomością od mojego porywacza, że muszę dać im konkret. Że mam oskarżyć pracownika, który zajmował się Grayson'em. Bolało mnie serce, bo nie byłem pewny czy to żart czy serio mam go wydać. Choć z drugiej strony wiedziałem, że Ross'owi uda się wybronić z mojego zarzutu, ale miał rację. Musiałem coś im dać. Dla dopełnienia powagi sytuacji i potwierdzenia moich domysłów, zacząłem im opowiadać o mojej relacji z dawnym współlokatorem, o tym jak źle był traktowany przez niejakiego Michael'a i że ten zawsze dziwnym spojrzeniem obrzucał mnie. Że nigdy się do mnie nie odzywał, a tylko wykonywał swoje polecenia. Zupełnie nie wiem kiedy, ale rozkleiłem się. Samo wspomnienie Greyson'a sprawiało mi ból, z tym najciężej mi było się pogodzić i zaakceptować. Wciąż w pamięci miałem ten dzień gdy przedstawił mi 'Battle Cry' jako utwór mojego życia.
-
Masz wiele problemów, Damienie Ronsonie, z niektórymi sobie poradzisz
jak każdy - wysyczał przez zęby. - Część cię przygniecie, już cię
przygniata. Nie poradzisz sobie z nimi, nikt cię nie uratuje...
- Chyba nie do końca rozumiem - odparłem.
-
Kiedyś zrozumiesz, ale może być za późno - wyjaśnił śmiertelnym tonem. -
Uważaj na siebie, bo choć masz wielu znajomych, to nie tak prędko ruszą
ci na ratunek.
- Nie rozumiem...
Chłopak szybkim krokiem podszedł do drzwi.
-
On wie - powiedział. - Czeka na ciebie, i wie, że nie będzie się
starał, a ty i tak do niego przyjdziesz... Nikt nie może cię ocalić...
Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że nastolatkiem sterował Ross, że to on mu to wszystko powiedział. Przypomniały mi się też słowa Ossen-Blide, że Grayson już od dawna wiedział, że pojawię się w Dessex. Zdumiewało mnie to wciąż, że mężczyzna zagrał w tak otwarte karty. Położył wszystko na jednej szali, od dawna planował fakt, że trafię do psychiatryka. Ryzykował tak wiele dla projektu CM00005, obstawił wszystko od góry i potem tylko realizował swój plan. Wygrał. Grayson miał rację, nikt nie mógł już mnie ocalić. Straciłem wszystko, już nie ma mnie. Nie istnieje już ktoś taki jak Damien Ronson, a moje ciało jak i duszę czeka tylko marny żywot.
Komisariat policji opuściłem koło dziewiętnastej. Trzymali mnie jeszcze trochę czasu zadając bzdurne pytania o innych pracowników szpitala, ale nie powiedziałem już nic. Wykręciłem się tym, że na ten moment już nic nie wydaje mi się podejrzane i łamiącym się głosem poprosiłem by sprawdzili wszystko co im powiedziałem, że chcę już zakończyć ten dramat mojego życia. Oczywiście obiecali sprawdzić rewelacje, które im sprzedałem. Zastanawiałem się cóż ja odwalam? Chronię swojego psychopatycznego porywacza, a na dodatek spełniam każde jego zadania. Rzeczywiście między nami musiał pojawić się syndrom sztokholmski. Po złożeniu tych durnych zeznań odczułem straszną potrzebę zjedzenia czegokolwiek. Fakt faktem, że dziś ledwo zjadłem śniadanie. Ostatnimi czasy moje potrzeby jedzenia były bardzo ograniczone, jadłem niewiele, ale wystarczało mi to by utrzymać energię na cały dzień. Jedyne czego nie zmieniłem to palenie. Niekiedy wypalałem całą paczkę dziennie. Nie martwiłem się kosztami gdyż miałem zabezpieczenie od Jake'a, ale i ono się kiedyś skończy. Ja do tego czasu muszę odkryć prawdę o sobie, a to nie może już dłużej czekać. Po krótkiej wizycie w fast foodzie udałem się w stronę Exer River. Musiałem się spotkać z Dereck'iem. Muszę wiedzieć.
Jednak nie było dane mi porozmawiać z Hills'em gdyż przed jego domem zauważyłem masę policyjnych radiowozów. Wtedy zrozumiałem, że musieli gadać już z Ross'em, a ten popchnął wątki w stronę kolegi.
- Kurwa! - rzuciłem wściekły na siebie.
Właśnie o to chodziło blondynowi cały czas, by pozbyć się Hills'a z miasta. Skoro i tak krążyły plotki o naszym rzekomym romansie, to nie potrzeba było więcej oliwy do tego ognia by go rozpalić. Policja znalazła własne wnioski, które pewnie podrzucił im Ross. Byłem zły, że znów udało mu się mnie nabrać, po raz kolejny mnie oszukał. Ciągle grał gdy ja zgubiłem już dawno opis zasad jego zabawy.
Po raz kolejny dzisiejszego dnia dostałem wiadomość od Jake'a.
'Nie martw się, jeszcze zdążysz się bzyknąć z Hills'em. Nic mu nie zrobią... '
Zdusiłem w sobie chęć krzyku. Ciągle zastanawiało mnie skąd blondyn znał mój każdy ruch, czy byłem aż taki przewidywalny? Czy byłem aż takim łatwym pionkiem do manipulacji?
Zrezygnowany wróciłem do mieszkania Kate, po czym z stoickim spokojem zjadłem z nią kolację by potem zamknąć się w pokoju. Wiedziałem już w stu procentach, że Jake nie pozwoli mi się zbytnio zbliżyć do szpitala, że nie pozwoli mi odkryć prawdy. Znał każdy mój krok, więc nie uda mi się go wywieźć w pole, a nie byłem aż tak zdesperowany by coś sobie złamać albo skręcić by znaleźć się w ośrodku. Choć może i byłby to dobry plan, ale jeśli Ross mnie obserwuje to jasne, że pojawi się tam by wszystkiego dopilnować. Niestety opcja by prosić Kate o pomoc była ostatnią rzeczą, której aktualnie chciałem. Nie wątpiłem, że dziewczyna mi pomoże, ale nie wiedziałem do końca jak zachowa się w momencie poznania prawdy. Dlatego potrzebowałem plan, który pozwoli mi zmylić blondyna choć na jakiś czas żeby udało mi się ruszyć.
Dla Jake ta sytuacja przestawała się robić przyjemna, bał się nastolatka. Obawiał się strasznie zmiany, która zaszła w nim w przeciągu kilku dni. Ross rozłożył się wygodnie w salonie Hills'a. Po czym odpalił papierosa. Gdy tylko policjanci zapukali do jego drzwi wiedział, że CM00005 wywiązał się z zadania, a on sprawie wywiódł tych półgłówków w pole, jakoby Dereck miał więcej wspólnego z sprawą zaginięcia nastolatka. Łyknęli to wszystko i w przeciągu pół godziny zgarnęli bruneta na komisariat. Blondyn wiedział, że jego koledze równie szybko uda się oszukać policję, przecież właśnie tego ich uczono podczas szkolenia gdy przystępowali do projektu.
On sam nigdy nie wierzył, że to dziecko uda się odnaleźć, bo wiedział jak długie są sznurki kontaktów w tak bogatych i wpływowych rodzinach. Dopóki otrzymywał wynagrodzenie to szukał, ale coraz częściej wątpił, że coś znajdą. Jednak po osiemnastu latach odnalazł go. Ciągle zastanawiał się czemu Hills nie zgłosił Damiena jako CM00005, wtedy dostałby kupę forsy. Mógłby zaszyć się choćby na końcu świata, więc dlaczego? Czyżby rzeczywiście kochał Ronson'a? Czy może bał się, że wyjdzie na jaw ich romans. Czy bał, że twórcy zemszczą się za wykorzystanie dzieciaka? Przecież żyli w dwudziestym pierwszym wieku. Miłość była dla wszystkich, nie była uczuciem zakazanym. Więc czemu? Tego nie mógł ciągle rozgryźć, dlaczego Hills nie zakończył tego durnego projektu rok temu gdy tylko go poznał. Wystarczyłby wywiad z chłopakiem i prawda wyszłaby na jaw. Czy serio on wolał go pieprzyć niż zadać mu kilka niewygodnych pytań. Przecież nie musiał się posuwać do drastycznych środków jak on sam by przeprowadzić wywiad z Damien'em...
Damien. Ach, jakże on go bardzo intrygował. Ross zapomniał już jak to jest grać w ukryte karty, ale przy nim musiał być pewny tego co robi. Nastolatek był tak zmienny, tak nieprzewidywalny, że czasami mężczyzna już sam nie wiedział jak się z nim obchodzić. Jednak ostatnia przemiana chłopaka była mu bardzo nie w smak. Chłopak porzucił wszystko co przypominało mu o jego dawnym życiu, zniszczył całą swoją przeszłość. Ross był wściekły, że nie sprawdził po co ten udał się do McCandless, ale liczył na Artura. Jak zwykle się przeliczył. Wracając jednak do rozmyślań nad CM00005 bał się tego co młodszy planował. Jasne, że sam planował go zlikwidować gdy nadejdzie odpowiedni moment. Jednak chciał dać jak najwięcej do korzystania z życia dla chłopaka, by nacieszył się tym co ma. Czasami zastanawiał się nad innymi scenariuszami, ale wiedział, że twórcy znaleźli by ich wszędzie, a jedynymi rozwiązaniami gdy zakończyć to kilkuletnie gówno było odnalezienie się bądź śmierć celu projektu. Dlatego już niedługo zakończy to wszystko...
Nie mogłem już dłużej czekać, wiedziałem, że czas ucieka mi nieubłaganie. Im dłużej zwlekałem tym mniej możliwości miałem by odkryć prawdę. Bałem się, ale jednocześnie miałem świadomość, że Szpital Świętego Łukasza to jedyne miejsce, gdzie mogę szukać. Przeszukałem pół internetu by potwierdzić swoje wątpliwości. W akcie urodzenia, adopcji musiało coś być. Oczywiście liczyłem się z tym, że miejsce o rodzicach biologicznych rodzicach może być puste, ale musiałem spróbować.
W międzyczasie chciałem na siłę przypomnieć sobie tamten dzień gdy Ross wyznał mi prawdę, ale byłem zbyt przejęty strachem i rozpaczą by dokładnie obejrzeć dokumenty, które mi wtedy pokazywał. Choć będąc szczerym to byłem wtedy tak załamany, zastraszony i zniszczony psychicznie, że mógłby mi pokazać cokolwiek, a ja bym uwierzył, że to są moje dokumenty. Jednak reakcja Kate i jej późniejsze zachowanie utwierdziło mnie, że to prawda. Nie miałem rodziny, nie miałem nikogo. Sam byłem nikim, niczym niewartym śmieciem. Cud, że Kevin się mną zainteresował, choć to może wszystko było z litości za to co wydarzyło się z Knotter'em, że chciał spłacić długi znajomych będąc ze mną. Czy tak właśnie było?
Zaczynałem się w tym wszystkim gubić, traciłem zmysły. Nic już nie było dla mnie takie oczywiste. Zaczynałem tracić siebie, ale moja droga zaczynała coraz częściej przypominać moją zagładę...
--»۞«--
Witajcie kochanie w ósmym rozdziale opowiadania ONLY STARS CAN BE HAPPY! :)
Wyjątkowo po raz pierwszy pojawiają się przemyślenia Jake'a oraz część rozdziału z jego perspektywy. Musiał się takowy pojawić jako jego spowiedź z jego poczynań.
Liczę na wszelkie sugestie odnośnie mojej twórczości! :)
DRAGON
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz