czwartek, 15 listopada 2018

Rozdział 4 - Sztuka kochania, a sztuka ufania + Informacyjne #6

     Kolejne dni pobytu w szpitalu zlewały mi się w całość, codziennie ta sama rutyna. Tyle dobrze, że plotki powoli ustawały choć nadal głośno było o tym, że policja nie ma kompletnie żadnego pojęcia kto mógł nie porwać i torturować. Dziwili się, że ja również poprzez miesiąc porwania nie uciekłem ani nie odkryłem kim był napastnik. Jednak ja obecnie nie czułem potrzeby by wydać Jake'a, wierzyłem, że kiedyś mnie odnajdzie i jeszcze mi pomoże. Może to głupie, pojebane i nierealne, ale nie dbałem o to. Nic nie miało teraz dla mnie większego znaczenia. Straciłem rodzinę, a nawet nie miałem jebanej wskazówki by zacząć poszukiwania tej prawdziwej. Byłem w strasznej dupie, ale w sumie nie pierwszy raz. Nic nowego Damien, zawsze byłeś przerywem, ale teraz przepadło wszystko, całe moje życie.
     Kiedyś wydawało mi się, że moim największym problemem będzie wybranie kogoś między Kevinem, Dereckiem czy Kate. Teraz okazuje się, że mam gorzej. Zdecydowanie gorzej. Bo jak może się czuć ktoś, kto nie ma żadnej rodziny. Został adoptowany i cudem się o tym dowiaduje, bo sądzę gdyby nie Jake, to nadal żył bym w kłamstwie. Ślepo wierząc, że Ronson'owie to moja rodzina, a Kate jest moja najukochańszą siostrą. Niestety to wszystko kłamstwa. Nawet nie mam pojęcia czy Damien to moje prawdziwe imię czy wymyślone przed przyszywaną rodzinkę.
    Wstałem chcąc rozciągnąć mięśnie, ale chyba nie był to zbyt dobry pomysł. Wciąż wszystko mnie bolało i miałem problemy z poruszaniem się. Jake na pewno nie był nowicjuszem w swoim fachu. Ostatnio sporo o nim myślałem, a zwłaszcza o jego słowach. Bo niby czego mógłby mnie nauczyć? Co miałby mi pokazać? Nie sądzę abym w przyszłości chciał się specjalizować w porywaniu ludzi, choć pewnych rzeczy bym się chętnie dowiedział. Może więc warto przystać na jego propozycję? Choć aktualnie jedyne czego pragnę to aby sprawa mojego porwania i niesamowitego odnalezienia się skończyła. Wiem, że policja tak szybko tego nie zostawi, ale nadzieja jest matką głupich.
     Na moje nieszczęście gdy opuściłem swoją salę wpadłem na ordynatora. Trellex nie wyglądał na zadowolonego widząc mnie spacerującego po szpitalnym korytarzu.
- Pan Ronson - zdusiłem w sobie chęć zakpienia gdy mnie tak nazwał - Widzę, że czuje się pan wyjątkowo dobrze zezwoliwszy sobie na spacerek...
    Nie wiem czemu, ale gdy zawsze ze mną rozmawiał to słyszałem ironię w jego głosie.
- Trochę nudy leżeć samemu - odparłem sztywno. - Chciałem się przejść choć na chwilę...
- Jasne, rozumiem - rzucił obserwując korytarz pełen pracowników albo pacjentów szpitala. - Radziłbym jednak szybko wracać do sali, raczej nie chcesz zniknąć drugi raz na tak niespodziewanie...
- Czy pan mi grozi? - zapytałem szybko.
- Skądże - oznajmił z dziwnym uśmiechem. - Martwię się po prosto. Skoro owi ludzie zabrali cię z dobrze chronionego festiwalu to mój szpital byłby dla nich pestką...
- Ma pan świętą rację, ordynatorze - ostatnie słowo rzuciłem z lekką ironią. - Zaraz wracam...
- Niepokoi mnie tylko co stanie się z tobą gdy cię wypiszemy?
     Poczułem lekki strach. Czy Ronson'owie wyznali mu prawdę?
   Facet nie wyglądał zbytnio inteligentnie żeby się tego domyślić. Choć w sumie pracował w szpitalu, a jeśli zostałem oddany do adopcji tutaj to na pewno wiedział co w trawie piszczy. Przecież Szpital Św. Łukasza to zarazem największy i jedyny ośrodek zdrowotny w naszym miasteczku.
- Wrócę do domu - powiedziałem i zamknąłem mu drzwi przed nosem...

***

   Rose kończyła pakować swoje rzeczy do wielkiej torby. Już jutro miała wyjechać do Kanady. Roger znalazł tam dla niej ośrodek gdzie mieli ją leczyć. Bezskutecznie próbowała go odwieźć od tego problemu. Wiedziała to, czuła, że umiera. Wolałaby spędzić swoje ostatnie dni z Max'em czy Ashley niżby daleko za granicą. Nie chciała opuszczać również jego, bo choć nie odwiedziła go ani razu to wciąż czuła, że jest mu winna wyjaśnienia.
- Straciłaś już nadzieję? - w jej pokoju pojawiła się Ashley. Wyglądała tak pięknie w porównaniu z nią. Miała piękne długie włosy, kształtne usta i twarz pełną piercingu jak zawsze. Czerwonowłosa w ostatnim czasie trochę przytyła, ale nic a nic nie straciła z swoich krągłości. Wciąż miała ten ponętny biust i krągły tyłek. Była piękna, bo była zdrowa.
     Rose odwróciła się w stronę wielkiego lustra wbudowanego w nowoczesną szafę. Ona sama wyglądała okropnie. Nie posiadała już długich i błyszczących brązowych włosów. Była wychudzona, a wszystkie kości niemal widoczne. Umierała i to w pełni tego słowa znaczeniu.
- To i tak nie ma sensu - odparła owijając się aktualnie już zbyt dużym kardiganem.
- To jeden z lepszych zagranicznych ośrodków - oznajmiła Wood. - Przecież byłaś tam, wierzą, że jest jeszcze dla ciebie nadzieja...
- Oni sami w to wątpią - rzuciła gorzko Holl. - Wycisną z ojca tyle kasy ile zdołają, a ja i tak umrę.
- Z takim nastawieniem na pewno - odparła oschle Ashley.
- Nastawienie tu nie ma nic do rzeczy Ash - oznajmiła szatynka. - Ja to czuję i widzę, wiem, że umieram. Sama dobrze wiesz, że ostatnie leczenia nie przyniosły żadnego efektu. Owszem mam lepsze dni, ale to koniec. Umarłam...
- On nadal nic nie wie...
- Oj! Przestań! - syknęła dziewczyna. - Naprawdę mam teraz na głowie inne sprawy niż fakt czy Damien wie o mojej chorobie. Dowie się jak umrę, trudno...
- Rozumiem, ale nie myślisz, że należą mu się jakieś wyjaśnienia? - spytała cicho Ashley.
- Czego? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Holl. - Większość w TEJ kwestii już zostało powiedziane... A między nami...już wszystko zostało wyjaśnione.
- Skoro tak uważasz...
- Dlaczego tak nalegasz na te spotkanie? - spytała się po chwili ciszy Rose.
- Chociażby z faktu żeby się pożegnać - powiedziała szybko starsza.
- On się wtedy nie chciał żegnać - wyparowała szatynka.
- On chyba sam nie wiedział wtedy do końca co się dzieje - rzuciła obronnym tonem Wood.
- Nie wiem i nie chcę tego wiedzieć...
     Holl wyszła z pokoju gdyż usłyszała wołanie brata, który wrócił z ojcem z szkoły. Czerwonowłosa głośno westchnęła po czym również opuściła pokój.

***

    Minęło kilka tygodni, oficjalnie zaczął się lipiec, a wraz z nim wakacje, a ja dzisiejszego dnia miałem zostać wypisany ze szpitala. Zupełnie nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Trellex z rana miał na twarzy ten swój zjebany szczęśliwy uśmieszek gdy przyszedł ostatni raz mnie przebadać. Choć wiele wycierpiałem to moje ciało bardzo dobrze zniosło regenerację i większość wyników miałem już w normie. Fakt, faktem nadal byłem trochę poobijany, ale wyglądałem zdecydowanie lepiej niż w dniu kiedy się obudziłem. Jake nadal był w mieście o czym świadczył chociażby fakt, że wysłał mi torbę pełną ubrań oraz środków higieny osobistej. Gdy się przebrałem, zarzuciłem torbę na ramię i wyszedłem z sali. Mój porywacz serio był mistrzem. Byłem bardzo ciekaw jak to wszystko ogarnął i skąd znał mój rozmiar gdyż wszystkie ciuchy idealnie wręcz na mnie leżały. Czułem się jak jakiś jebany model wychodząc ze szpitala gdyż każdy patrzył na mnie z szokiem. Choć w sumie wszyscy się dziwili gdzie moi rodzice czy chociażby Kate. Wiem, że wróciła do pracy w szpitalu, ale nie odwiedziła mnie już wcale. W sumie to nie miała powodu by to robić.
     Oprócz dokumentów znalazłem w torbie mały plik banknotów, o ile pięć tysięcy dolarów to mało. Nie wiedziałem o co chodzi Jake'owi, ale nie zamierzałem wyrzucać tego wszystkiego. Najpierw założyłem konto w banku, gdzie wpłaciłem większość gotówki. Mina pracownika banku wyrażała większość niż tysiąc słów, gdyż ponad miesiąc temu się odnalazłem, a już dzisiaj wpłacałem do banku tyle gotówki. Dostałem również zawiadomienie z policji, że mam się stawić w sprawie dalszego postępowania poszukiwania moich oprawców. Ponieważ miałem dość wrażeń na dzisiejszy dzień uznałem, że zajdę tam jutro. O ile przeżyję noc pod gołym niebem, bo właśnie się taka zapowiadała.
    Spacerowałem sobie przedmieściami gdyż nie chciałem się pchać do centrum bo wiedziałem czym to się skończy. Może naiwnie, ale wierzyłem, że może cudnym trafem Jake mnie zgarnie. Chyba nie miałbym nic przeciwko jego obecności. Czułem się teraz jakbym miał syndrom sztokholmski, ale serio polubiłem Jake'a. Liczyłem, że wpadnie jakaś super furą i mnie zgarnie. Niestety nadzieja matką głupich, bo choć podjechał samochód to kierowcą nie był on.
- Artur? - zdziwienie mojego głosu było jeszcze większe niż mojego mózgu gdy go zobaczyłem.
- Siema młody! - rzucił wesoło. - Wsiadaj! Jedziemy do domu...
- Obawiam się, że ja już nie mam domu - powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Kate na nas czeka - rzucił błagalnym tonem
     Był to dla mnie kolejny szok. Nie kontaktowała się ze mną od tamtej rozmowy, nie odwiedzała, a teraz wysłała swojego chłopa by mnie zgarnął. To takie typowe dla Kate, takie jej.
- Co jeśli nie mam zamiaru tam jechać? - oznajmiłem szorstkim tonem. Tak naprawdę nie znałem Artura zbyt dobrze. Był dziwakiem według mnie i swoim grzecznym zachowaniem nie pasował do wizerunku Kate.
- Jak już powiedziałeś, nie masz domu - odparł sztywno.
- To nara! - rzuciłem i udałem się w dalszą drogę donikąd.
- Ona naprawdę chce ci pomóc - blondyn nie dawał za wygraną. - Daj jej szansę to udowodnić...
- Kate miała już naprawdę wiele szans, ale wszystkie skończyły się tak samo - powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Nie dasz się przekonać? - zapytał po chwili.
- Nope - odparłem i rzuciłem pewnie przed siebie.
      Chłopak po chwili odjechał, a ja zostałem sam. Cóż, żadna nowość mojego życia. Spacerowałem sobie dalej aż natrafiłem na okolice kampusu uczelni, a tam na parkingu stał samochód Derecka. Choćbym wyjechał na koniec świata to wszędzie rozpoznam te auto. Wkońcu to właśnie tam przeżyłem z brunetem wiele seksualnych uniesień. Kto mógłby pomyśleć, że samochód to świetne miejsce to uprawiania seksu, a raczej do pieprzenia się ile wlezie - skarciłem się w myślach. Kiedyś wydawało mi się, że oboje się kochamy, ale jedyne co nas łączyło to pożądanie seksualne.
- Ja pizgam - rzuciłem pod nos i wróciłem w stronę centrum miasta. Na prawdę nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, gdzie pójść.
     Byłem sam. Rozważałem nocleg u Kevina, ale on nie wiedział, że jestem Damien'em bez nazwiska. Nie chciałem dokładać mu zmartwień bo choć był twardym facetem to cholernie dbał i troszczył się o mnie i wiem, że ta wiadomość wybiła by go z równowagi, a on teraz musiał podjąć decyzję o studiach i swoim dalszym życiu. Nie chciałem zrzucać mu się na głowę choć doskonale wiedziałem, że nie miałby nic przeciwko temu. Musiałem stać się samodzielny i taki chciałem być. Nie mogłem się poddać, nie teraz. Zbyt wiele straciłem by oddać teraz wszystko. Jake ma rację, mimo tego gówna nie chcę się teraz poddać i chcę iść dalej.
    Niestety pech nadal mnie prześladował gdyż  z nieba lunął deszcz i już po chwili byłem cały przemoczony i dostałem drgawek z zimna. Kąpiel w deszczu zwłaszcza iż niedawno wyszedłem ze szpitala nie była mi wskazana, więc spróbowałem się ukryć w parku pod drzewami, gdzie padało choć odrobinę mniej. W tym momencie żałowałem, że jednak nie udałem się do domu Kevina, byłbym przynajmniej suchy, a tak z moim szczęściem znowu wyląduje w szpitalu na kolejne pierdyliard dni. Zupełnie zapomniałem jak to jest czuć deszcz na sobie. Było to dla mnie tak niezwykłe doznanie po takim czasie trzymania w czterech ścianach, że jednocześnie się z tego cieszyłem. Czułem się jak jakiś wariat, no bo kogo normalnego cieszy deszcz!?
- Damien! - usłyszałem krzyk Kate, a po chwili pojawiła się miedzy drzewami. Biegła, a za nią niczym grzeczny piesek podążał Artur, choć raczej sobie spacerował.
- Witam - uśmiechnąłem się szarmancko, jednocześnie próbując zamaskować fakt, że jest mi cholernie zimno i mam drgawki.
- Co ty odpierdalasz? - jej głos prawie się załamał przy ostatnim słowie. - Wracajmy do domu...
- O ile dobrze pamiętam to ja już nie mam DOMU czy NAZWISKA - mocno zaakcentowałem te dwa słowa. Była to totalna prawda.
- Pozwól mi stworzyć dla ciebie dom - odparła twardo, jednocześnie szokując mnie zmianą jej postawy. Jeszcze chwilę temu prawie się rozpłakała, a teraz stała obok mnie silna kobieta.
- Dzięki, ale nie - oznajmiłem po chwili. Ciszę przerwał potężny grzmot. Zapomniałem już jakie mocne potrafią być tutaj burze na początku lata.
- Chcesz nocować na ławce w parku? - parsknęła z ironią. Wciąż była tą samą sukowatą Kate, nic, a nic się nie zmieniła.
- Chociażby - rzuciłem sztywno rozsiadając się wygodnie na moim prowizorycznym miejscu noclegu.
- Nie rób jaj - odezwał się Artur.
- Mam większe niż Ty - odwarknąłem. Drażniła mnie jego obecność tutaj, a jeszcze odważył się odezwać w sprawie, która powinna go gówno interesować.
- Nie róbmy dramy... - zaczęła Kate.
- Serio!? - wciąłem się jej w słowo - Miałem nadzieję, że jednak będziemy robić dramę, ale wielmożna Kate zmienia zdanie!
- Damien....
     Dziewczyna usiadła obok mnie i położyła dłoń na moim ramieniu, ale szybko ją zrzuciłem i wstałem z ławki.
- Chcę ci pomóc - próbowała udawać, że nie jest urażona moim gestem, ale nie była już moją rodziną, była dla mnie aktualnie nikim. - Chcę znaleźć twoich rodziców...
    Tym kupiła moją uwagę. Też chciałem to zrobić, ale zupełnie nie wiedziałem gdzie uderzyć najpierw, ale dopiero teraz zrozumiałem, że ona pracowała w szpitalu. Miała na pewno jakiś dostęp do archiwów, gdzie mogłaby znaleźć dokumenty adopcyjne, a moi biologiczni rodzice powinni być tam wpisani i naprawdę wierzyłem, że kiedyś uda mi się ich odnaleźć.
- Ale jak? - udałem głupiego.
- Znajdziemy sposób - zauważyłem minimalny uśmiech na jej twarzy. Jak bardzo się myli, że mnie kupiła.
- Okej...
- Spróbujemy od nowa? - zauważyłem ten spokój na jej twarzy i uśmiechnąłem się niemal szyderczo. Głupia dziewucha.
- Tak - odparłem.
     Kate nie wiedziała czy może mnie przytulić, ale ostatecznie zgarnęła mnie w ramiona, ale ja pozostałem totalnie bez żadnego odruchu. Pozwoliłem się jej przytulić przez dłuższą chwilę, ale potem zrzuciłem ją z siebie.
- Prowadź do swojego syfmobila - rzuciłem w stronę chłopaka, na co Kate wybuchła śmiechem.
     Ruszyliśmy dalej w deszcz, jednocześnie pogodzeni i okłamani. Oczywiście nie wierzyłem, że Kate znowu tak łatwo mi zaufała i że dała się wrobić w te pogodzenie, ale aktualnie nie interesowało mnie to zbytnio. Marzyłem o ciepłej kąpieli i wygodnym łóżku, czego przez ostatnie dwa miesiące nie miałem zbyt dużo. Postanowiłem trochę pożerować trochę na Kate zanim nie znajdę czegoś swojego i nim nie odkryje prawdy o mojej rodzinie, bo wierzę, że kiedyś uda mi się ich odnaleźć.
     W czasie drogi powrotnej brunetka cały czas coś paplała o mojej przyszłości, że szkoła wystosowała pismo jakoby w zaistniałej sytuacji nie ukończyłem liceum, ale ze względu na przyczyny tego wydarzenia mogę powtarzać trzecią klasę liceum i przystąpić do egzaminów. Już na początku się wyłączyłem, gdyż nie miałem zamiaru wracać do szkoły i znosić tych wszystkich ciekawskich spojrzeń. Nie sadzę aby w przyszłości było mi to potrzebne. Mogę zawsze zarabiać dupą, a wykształcenia do tego nie potrzebuje. Ciągle tylko rozmyślałem co mogę zaproponować dla Jake'a by dostarczył mi informacji o moich rodzicach i projekcie CM00005, ale aktualnie nie miałem nic bo to co posiadałem i tak pochodziło od niego. Byłem pewien, że jest coś czego facet pragnie, bo nie porwał mnie dla zwykłego faktu by powiedzieć ' Hej Damien, jesteś adoptowany!' Moje porwanie miało być czegoś pokazem, chciał coś komuś udowodnić, ale na kim chciał się zemścić Jake?
    Po raz kolejny milion pytań, a odpowiedzi brak. Jednak musiałem jakoś dotrzeć do prawdy, to był aktualnie mój priorytet i zrobię wszystko by ją odkryć, nawet za cenę mojego życia... 

 --»۞«--
Witam kochani w czwartym rozdziale Only Stars Can Be Happy !:)
Nie wiem czy potrafię ubrać w słowa fakt, że nie było mnie tutaj tyle czasu. Przez ponad półtora roku nie ukazała się żadna nowa notka na #NobodyCanSaveMeNow, choć sam czuję się jakbym 'wczoraj' opublikował trzeci rozdział. Rok 2017 miał być dla mnie bardzo przełomowy, miał być cudownym krokiem w dorosłość. Niestety to co nazwałem idealnym planem okazało się gwoździem do trumny. Nie poradziłem sobie w wielu kwestiach, a w najważniejszej dałem ciała po całej linii. Nie szukam litości, a pragnę wyjaśnienia. W ubiegłym roku straciłem ważną mojemu sercu osobę, a to co się potem działo śmiało mogę nazwać depresją. 
Czy dziś jest lepiej? Nie wiem, ale jest na tyle dobrze, że zebrałem się na odwagę by dokończyć historię Damiena.
Wybaczcie, że opuściłem Was na tak długo, ale mam nadzieję, że cieszycie się równie jak ja, że #OnlyStarsCanBeHappy wraca do publikacji.
DRAGON

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
Calumi
Sosowa Szabloniarnia