niedziela, 9 grudnia 2018

Rozdział 6 - Piękny bałagan

    Przyznam się szczerze, że nie takiego bólu serca się spodziewałem widząc jak mój chłopak pakuje swoje ostatnie rzeczy do walizek. Cieszyłem się w głębi, że zgodził się podpisać ten kontrakt, że zechce wrócić na tor i kto wie, wystartować w przyszłorocznych Mistrzostwach Świata, jednak świadomość, że już za parę godzin zostanę zupełnie sam nie pomagała.
    Wciąż unikałem wszelkich spotkań czy spacerów wieczorową porą, może poza wyjściami z Koldenem, bo tylko z nim czułem się stu procentowo bezpieczny. Jakaś cząstka mnie była pewna, że Jake nie wpadnie zrobić gówna gdy przebywałem w towarzystwie mojego chłopaka. Na ile była to prawda nie byłem pewny, ale wiedziałem jedno, że po jego wyjeździe się wszystko zmieni. Miałem nawiną nadzieje, że na lepsze.
- To chyba wszystko... - obudził mnie głos szatyna, który aktualnie zamykał ostatnią walizkę.
    Uśmiechnąłem się lekko. Być może bezmyślnie, ale wierzyłem, że ta przerwa nam pomoże.
- Gotowy? - siliłem się na twardy ton, choć jednocześnie miałem ochotę zacząć go błagać by odwołał wyjazd i został ze mną by mi pomóc. Szybko wycofałem te myśli z głowy, bo wiedziałem, że Kolden musi wreszcie zrobić coś dla siebie, nawet jeśli oznacza to zostawienie mnie samego na długi okres czasu.
- Nigdy nie będę gotowy by cię opuścić - mruknął, opuszkami palców dotykając mojej twarzy.
- Przecież nie wyjeżdżasz na zawsze - skwitowałem uśmiechając się do ukochanego.
- Wiesz o co mi chodzi - chłopak ciągle był zmieszany czy podjął dobrą decyzję. Podsłuchałem wczoraj jak kłócił się z Ralf'em i Ashley o to, ale nie chciałem zaczynać tej bezsensownej gadki. Kevin zrobił dobrze, że podpisał kontrakt.
- Kotek - oznajmiłem siadając mu na kolanach, twarzą do niego. - Nie żyjemy w średniowieczu, istnieje coś takiego jak internet. Będziemy przecież mieli kontakt, może nie taki jak teraz, ale żadne nie opuści tego drugiego, przynajmniej nie w pełnym tego słowa znaczeniu....
- Wciąż jestem zdania, że postępuje jak egoista i cię zostawiam...
- Jeśli byś został to ja bym się tak czuł - odparłem i delikatnie go pocałowałem. - Postanowione, podpisałeś kontrakt. Nim się obejrzymy to wrócisz w grudniu i znów będziemy spędzać każdy dzień razem ciesząc się sobą...
- Och - jęknął, rozkoszując się tą wizją. - Nie wiem tylko jak bardzo nasze ciała będą się cieszyć, że się znów widzimy...
- Wariat - zaśmiałem się - ale mój wariat...
     Pogrążyliśmy się w bardzo intymnym pocałunku, wszak to była jedna z ostatnich chwil, gdzie mogliśmy się cieszyć swoją obecnością. Kolejny raz spotkamy się dopiero na Wigilię najpewniej.

    Zerknąłem na elektroniczny budzik, który wskazywał dokładnie północ. Tej nocy nie mogłem zasnąć, przewracałem się z boku na bok, próbując znaleźć idealną pozycję do snu, ale żadna nie wydawała się być tą jedyną. To był mój pierwszy dzień bez Koldena, od razu gdy wróciłem z dworca do mieszkania Kate to rozpłakałem się. Czułem i wciąż czuję się taki beznadziejny. Już nie chodzi tylko o jego wyjazd, ale zataiłem przed nim wszystko. Dosłownie. Nie zdradziłem się niczym, a trzymanie tego wszystkiego wewnątrz siebie powoli zaczyna mnie dobijać. Jednak poniekąd na własne życzenie zostałem sam, to ja bardzo nalegałem by szatyn skorzystał z danej mu szansy, bo wierzyłem, że tylko w ten sposób otworzę sobie pełną drogę do poznania prawdy kim jestem. Oczywiście obawiałem się reakcji szatyna gdy się dowie, że nie jestem już dłużej Damien'em Ronson'em, ale wierzyłem, że mi to wszystko wybaczy, a przede wszystkim zrozumie, że dla mnie byłą to jedyna okazja by odkryć prawdę o samym sobie.
    Brałem pod uwagę też inne scenariusze, ale nie sądziłem aby się sprawdziły. Kochaliśmy się zbyt mocno by coś mogło nas rozdzielić. Oboje wiedzieliśmy, że to jest te uczucie, że to jest miłość do końca naszych dni. Może byliśmy zaledwie nastolatkami, ale umieliśmy poznać jak mocne jest to, co nas łączy.
    Wiedząc, że prędko nie zasnę wstałem i założyłem pierwsze lepsze ubrania leżące na fotelu i udawszy się poprzez pokój Kate na balkon, odpaliłem papierosa. Dzięki bogu, że dziewczyna ostatnimi czasy miała nocne zmiany co pozwalało nam się mijać. Ronson doskonale zdawała sobie sprawę, że nie mam ochoty z nią wdawać się w żadne poważniejsze tematy. Choć nieraz zaczynała temat moich biologicznych rodziców to zawsze odmawiałem. Już dawno uświadomiłem sobie, że Kate byłaby bardzo pomocna, ale do szpitalnych archiwów musiałem wkraść się sam. Nie ufałem jej na tyle by powierzyć jej tak ważne dla mnie zadanie. Zresztą, nikomu, a nawet sobie już nie ufałem.
    Miasto nocą było zupełnie martwe, ale chyba właśnie w takiej formie najbardziej się z nim utożsamiałem. Bo ja też wewnątrz siebie byłem martwy, a nawet bardziej, jeśli się oczywiście da. Z zewnątrz starałem się stwarzać pozory szczęśliwego po tym wszystkim co mnie spotkało. Cieszyłem się, że opanowałem grę emocjami do tego miejsca, że czasami udało mi się oszukać samego siebie, że rzeczywiście jest dobrze.


There are things we can do,
Są rzeczy, które możemy zrobić
but from the things that work there are only two.
Choć rzeczy, które zadziałają, są tylko dwie
And from the two that we choose to do,
I z tych dwóch rzeczy, które wybraliśmy
peace will win,
Wygra pokój
and fear will lose. *
a strach przegra.

    Uznałem, że dłużej już nie mogę czekać, że nadszedł czas by zrobić choć krok w kierunku odnalezienia prawdy na mój temat. Zaplanowałem już wszystko jak wkradnę się do szpitalnego archiwum, ale potrzebowałem jeszcze przed tym wszystkim udać się do McCandless, nie zamierzałem oczywiście zwiedzać pustkowia po Ret Music Festival, a chciałem wyprowadzić Jake'a z miasta. Wiedząc, że obserwuje każdy mój ruch to mogłoby mu być nie w smak, że chcę odnaleźć rodziców. Jak sam mi wyznał parę tygodni wcześniej twórcy programu CM00005 nie mogą się dowiedzieć, że żyje, a tym bardziej, że Jake przeprowadził ze mną wywiad, choć spokojną rozmową tego bym nie nazwał. Ross wiedział co w trawie piszczy, ale jeszcze nie miałem pojęcia jak zmusić go do mówienia, bo wszystko co aktualnie posiadałem to pochodziło od niego. Jeszcze nie byłem aż tak zdesperowany by spotkać się z Dereck'em, ale w ostateczności będę musiał się chwycić tego pomysłu.  
    Los był wyjątkowo dla mnie miły bo poprzedniego ranka był Artur by odwieźć Kate z pracy, słyszałem ich sprzeczkę na temat jego wyjazdu do McCandless, bo musi się stawić na jakimś szkoleniu i ma również jednego dnia pracować przy jakieś imprezie. Idealnie dla mnie.
- Hej Kate - powiedziałem radośnie wchodząc do kuchni, gdzie dziewczyna zamyślona czytała gazetę, a obok niej parował kubek z kawą.
- Hej - odpowiedziała nie spuszczając wzroku z jakiegoś artykułu.
- Mam prośbę - odparłem, choć z drugiej strony czułem się idiotycznie prosząc ją o cokolwiek. Przecież nie była członkiem mojej rodziny, była dla mnie nikim, ale musiałem udawać, że między nami wszystko gra.
- Tak? - odłożyła czasopismo na bok i przyjrzała mi się czujnie.
- Słyszałem jak dziś rano rozmawiałaś z Arturem o wyjeździe do McCandless - oczywiście pominąłem fakt, że podsłuchałem całą ich kłótnię, która do lekkich  raczej nie należała. - I chciałbym z nim pojechać...
- Nie ma takiej opcji - fuknęła.
- Ale...
- Damien! - wręcz warknęła w moim kierunku. - Ostatnio będąc tam zniknąłeś na miesiąc i dobrze oboje wiemy w jakim stanie się odnalazłeś.  
- Będę z Arturem - burknąłem bo nie miałem w głowie żadnego argumentu. - Jest ochroniarzem, obroni mnie...
    Oczywiście ona nie wiedziała, że pewnie lepiej sobie poradzę niż jej kochaś.
- Od kiedy tak go lubisz? - spytała się czujnie.
    Kurwa! Kolejny błąd.
- To ostatnie dni wakacji, nim znowu wrócę do szkoły - oznajmiłem twardo. Tego moja kochania siostrzyczka również nie wiedziała. Mimo zapewnień nie zamierzałem wracać do szkoły, a przynajmniej w pełnym tego słowa znaczeniu. Moja wizja to raczej pokazać się tam od czasu do czasu, licząc na litość nauczycieli, że pozwolą mi ukończyć ten rok.
- Damien - przyjrzała mi się bardzo uważnie. Być może domyśla się, że  blefuje  i wyjazd nie ma tylko na celu odpoczynku. - Co planujesz tym razem?
- Nic - odparłem zaskoczony, że mogła się o coś takiego mnie zapytać. Wewnętrznie śmiałem się z zaistniej sytuacji. Oto ja, Damien, próbuje udawać grzeczne dziecko.
- Nie wierzę ci - rzuciła sucho. - Chociażby z faktu, że nie oszukasz mnie swoją gadką, że nie zamierzasz odnaleźć swoich biologicznych rodziców. Wiem, że chcesz to zrobić na własną rękę, ale nie rozumiem czemu? Jako pracownik szpitala mogę ci bardzo pomóc...
- Właśnie temu nie możesz mi pomóc - odparłem sucho. - Bo jeśli coś pójdzie nie tak to wszystkie podejrzenia spadną na ciebie. I tak miasto plotkuje, że śledztwo stoi w miejscu, a ja mieszkam z tobą, niżby z rodzicami....
- Stoi w miejscu bo ty nic nie mówisz! - wyciąga oskarżycielsko palec w moją stronę.
- Powiedziałem policji wszystko co widziałem - rzuciłem szybko. Czyżby się domyśliła?
- Wydaje mi się, że jednak coś wiesz na temat porywaczy - oczywiście dzięki moim zeznaniom każdy myśli, że byłą to zorganizowana grupa, a nie jeden jedyny Ross. - Obawiam się również, że to ma coś związek z twoją sytuacją. Temu nie chcesz mojej pomocy, tylko robisz to sam.
- To idiotyczne - żachnąłem się. - Czemu miałbym chronić kogoś, kto zrobił mi tyle krzywdy?
    W moich oczach zaszkliły się łzy, bo to przedstawienie musiało się odbyć.
- Myślisz, że nie chcę by ich skazano!? - zawyłem, a stan Kate szybko się zmienił. Była zmieszana, wręcz przerażona. - Jak możesz!? Kto jak kto, ale jak ty, właśnie ty! Jak możesz uważać, że chronię moich własnych porywaczy!
    Ostatnie słowa wykrzyczałem wręcz na granicy, by jednocześnie nie wybuchnąć śmiechem z własnej gry aktorskiej. Prawie sam sobie uwierzyłem, że boli mnie zachowanie Ronson w stosunku do mnie. Nim dziewczyna zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, ja ze łzami w oczach i jednoczesnym uśmiechu na twarzy założyłem buty i wybiegłem z jej mieszkania, uprzednio waląc mocno drzwiami. Liczyłem, że moje małe przedstawienie trochę poprawi moją sytuacje, że dziewczyna zgodzi się na wyjazd. Nie byłem oczywiście głupi, wiedziałem, że Jake bardzo szybko zjawi się w naszym miasteczku gdy odkryje, że próbowałem go wywieźć w pole, co mogłoby mieć dla mnie tragiczne skutki, ale naiwnie wierzyłem na łut szczęścia. Przecież po takim okresie bagna chyba należy mi się jakiś fuks. Kolden uznał, że po każdej burzy wychodzi słońce, a ja właśnie teraz tego najbardziej potrzebowałem. Łut szczęścia to wszystko o co aktualnie prosiłem życie, czy też los, który nami kierował.
    Coraz częściej rozważałem również spotkanie z Hills'em i wyjawienie mu prawdy, że wiem wszystko. Teraz już wiedziałem po co mu ten pokój z kamerami, do pracy. On również był zamieszany w projekt CM00005 i przeprowadzał wywiady. Jetem ciekaw ilu chłopców przewinęło się przez jego łóżko bo nie wierzę, że dobrowolnie młodzi udawali się do jego mieszkania.
    Wtedy mnie olśniło...

  Moje rozmyślania zostały brutalnie przerwane, gdyż coś we mnie uderzyło, a już po chwili przygniatał mnie rower i jakiś obcy mężczyzna. Poczułem się bardzo niezręcznie i postanowiłem się wyswobodzić spod ciała owego faceta.
- Najmocniej przepraszam - zaczął, i po chwili mogłem już normalnie oddychać - Wybacz, ale nawet Ciebie nie zauważyłem.
- Spoko - odpowiedziałem - Też się zamyśliłem...
- Wszystko OK?
- Jak najbardziej - uśmiechnąłem się udając, że wszystko gra. Chciałem by już sobie poszedł, był mi obcy, prawie mnie staranował, a teraz lustrował mnie swoimi brązowymi oczami. Koleś, odwal się!
- Na pewno? - podał mi rękę i pomógł wstać - Derek jestem.
- Damien - oznajmiłem unikając kontaktu wzrokowego jak tylko się dało, w sumie to tak naprawdę bałem się obcych ludzi, zwłaszcza jakiegoś starego typka - Damien Ronson.

    Nasze spotkanie tego dnia również nie mogło być przypadkowe. Skoro według Ross'a spełniałem kryteria do przeprowadzania tego chorego wywiadu, swoją drogą jaki dureń nazwał takie tortury wywiadem, to Dereck również mnie przejrzał. To było zaplanowane.
    Doznałem kolejnego szoku! Skoror Hills nie wysilił się by ze mną pogadać na temat CM00005 to być może wiedział? Czy był pewny, że to ja jestem tym czego oni szukają. Czy on próbował mnie chronić? Skoro przez tyle czasu nie zadał mi tylu niewygodnych pytań to musiał być pewny, że ja Damien Ronson jestem CM00005, cokolwiek ten skrót miał oznaczać. 
    Podczas moich rozmyślań nasunął mi się tylko jeden wniosek - rozmowa z brunetem. Nawet jeśli on nie zdecyduje się wyjawić niczego to zawsze będę jakiś krok do przodu. Przynajmniej taką mam nadzieję. 
- Nawet o tym nie myśl - nie miałem pojęcia jak i kiedy obok mnie zmaterializował się Jake.
- O czym? - udałem głupiego.
- Że przeprowadzka do McCandless to dobry pomysł - mruknął siadając na ławce.
- Skąd!? - byłem w totalnym szoku. Jednak po chwili zrozumiałem, że zapewne ma kontakt z Arturem. 
- Och, Damien - pokręcił głową totalnie rozbawiony. - Czy ty naprawdę niczego się nie uczysz?
    Spojrzałem na niego głupio.
- Zdążę przynieść ci papier toaletowy nim ty pomyślisz o załatwieniu swojej potrzeby - warknął.
- Kiedy ja nie planuje zupełnie nic - brzmiało to zupełnie ironicznie wobec mojej sytuacji i planów. Miałem pewność, że Ross'a nie zwiodę tak łatwo jak Kate, ale musiałem grać na czas, bo tylko to mogło by mi przynieść jakieś korzyści.
- Mnie nie oszukasz - zaśmiał się. - Myślałem, że jesteś jednak mądry, ale ty naprawdę jesteś tępy jak but CM00005... Dlatego lepiej uważaj co robisz, bo pannie Holl czy Kolden'owi serio może się przydarzyć mały wypadek.
    Wiedziałem, że próbuje mnie zastraszyć. Dla Rose nie było i tak już żadnego ratunku, więc raczej okazał by jej miłosierdzie pozbawiając życia, ale jednocześnie wiedział, że jakakolwiek próba skrzywdzenia Kevin'a skończy się tragicznie w skutkach dla niego, bo gdy stracę ostatni powód do życia tutaj to nic mnie nie powstrzyma przed zabiciem się, a miałem dziwne wrażenie, że Ross'owi zależy by utrzymać mnie żywego jak najdłużej. Pewnie miał wobec mnie jeszcze jakieś plany, o których dowiem się w trakcie ich realizacji. 
- Proszę się bardzo -  prychnąłem. - Zabij ich! Pokaż wreszcie na co cię stać!
    W głębi duszy chciałem pochlastać się za te słowa, ale musiałem to zagrać. Musiałem zmylić Jake'a, że nic mnie nie trzyma na tym świecie, że nie ma dla mnie ratunku. Sam również chciałem się przekonać, że samobójstwo to dla mnie jedyna alternatywa. Choć bardzo chciałem znałem prawdę o sobie, to nie pokładałem zbyt wiele nadziei, że ją odkryje. Dopóki Ross krążył w pobliżu mnie nic dobrego nie mogło mnie spotkać, oczywiście do momentu gdy mężczyzna uzna, że będę mógł poznać historię swojego życia, co najpewniej nigdy się nie wydarzy. 
- Żartujesz!? - chyba jeszcze nigdy od momentu naszego poznania nie wiedziałem go tak skołowanego. 
- Zabij ją, a potem jego - odparłem bez uczuć. Jake kompletnie nie wiedział co się dzieje. - Przecież wiem, że masz ochotę na to, czyż nie!? Skończ z nimi, a potem przyjdź po mnie, bo doskonale obaj wiemy, że będę czekał na ciebie, mój Aniele Śmierci...
    Czułem pustkę w sobie, jakbym nie istniał. Oczywiście to tylko kolejne przedstawienie, ale z każdym kolejnym razem odbierałem to coraz gorzej. Byłem niczym najpiękniejszy śmieć w tym całym bałaganie, bo przecież już dawno powinienem nie żyć, a oto stoję tu. Żyję. Choć nie miałem pojęcia po co istnieje.
    Przecież i tak się niczego nigdy nie dowiesz - krzyczał mój wewnętrzny głos. To była prawda, za dużo na tym świecie było osób, którym w niesmak byłby fakt, że odkryje prawdę o samym sobie. 
    Jake spojrzał na mnie totalnie przerażony, po czym zniknął gdzieś w parku. W najbliższym czasie nie spodziewałem się żadnego kontaktu z jego strony. Musiał to przetrawić, musiał zrozumieć czym się stałem po tym wszystkim co spotkało mnie w tym życiu. 
    Poczułem wibrację mojego telefonu, więc zwinnym ruchem odblokowałem ekran. 

" Szykuj swoją dupę, jutro o szóstej wyjeżdżamy do McCandless "

    Nadawcą sms's był Artur, choć pewnie sam nie był świadomy, że posiadałem jego numer. Uśmiechnąłem się w duszy, bo czas zniszczenia totalnie mojej duszy właśnie nadchodził...

 --»۞«--
Witam kochani w szóstym rozdziale opowiadania Only Stars Can Be Happy! :)
* twenty one pilots - Car Radio
Powróciłem totalnie do historii Damiena! Ponownie zakochałem się w tym co stworzyłem, by tym razem doprowadzić wszystko do końca.
Muszę przyznać, że zachowanie głównego bohatera czasami przeraża mnie samego, nie takiej ciemności jego duszy się spodziewałem.
Oczywiście liczę na wszelkie sugestie na temat tego opowiadania!
DRAGON

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
Calumi
Sosowa Szabloniarnia