niedziela, 23 grudnia 2018

Rozdział 7 - Nicość

She says:
Ona mówi 
' Don't let go
Nie odpuszczaj
  Never give up
Nigdy się nie poddawaj 
It's such a wonderful life
Życie jest takie wspaniałe 
 Don't let go
Nie odpuszczaj 
Never give up
Nigdy się nie poddawaj 
 It's such a wonderful life ' *
 Życie jest takie wspaniałe

    Przez cały okres podróży do McCandless niewiele się odzywałem, choć Artur próbował zagadywać mnie na wszelkie sposoby. Bardzo interesował go powód dlaczego jadę, ale jakoś nie miałem wielkiej ochoty wdawać się w jakiekolwiek szczegóły tego co robię. Mając świadomość, że pracuje czy też pracował w projekcie, dzięki któremu został mi zabrany miesiąc życia, a tortury których tam doznałem zmieniły mnie na zawsze. Wszelkie moje reakcje na jego słowa ograniczały się do kiwania głową czy pojedynczych słów, co na moje nieszczęście nie zraziło blondyna. Nawijał przez całą drogą jak pojebany, jakby nie widział bądź nie chciał zauważyć, że nic ze mnie nie wyciągnie. 
    Coraz częściej myślałem by wydać Jake'a, ale za każdym razem biłem się po głowie. Nie mogłem tego zrobić, bo choćby jego tymczasowa nieobecność bardzo by mi pomogła, to wiedziałem, że i tak ten drań znajdzie sposób by mnie kontrolować, a jednocześnie bałem się tego co zrobi facet jak już wyjdzie stamtąd i mnie znajdzie. Odczuwałem bardzo sprzeczne emocje wobec niego,  jakbym nabawił się syndromu sztokholmskiego. Niemniej jednak wiedziałem jedno, że zarówno ja jak i on chcemy siebie wzajemnie wykorzystać, a gdy nadejdzie pewny moment specjalizacja Jake'a będzie mi bardzo potrzebna. 
    Czułem się niczym statek widmo snujący się po morzu. Jedyne co mnie otaczało to ludzka cisza i cichy szum fal. Byłem taki wyciszony, o wiele bardziej spokojny niż w dniu popełnienia próby samobójczej, ale nie zamierzałem teraz rozmyślać czy mi się uda. Interesował mnie jedynie fakt jak uda mi się wymknąć nocą z hotelu, a przede wszystkim jak opuszczę pokój bez wiedzy Artura. To było teraz dla mnie prawdziwym wyzwaniem znając przeszłość kochanka mojej kochanej Kate, a mając na uwadze fakt, że Ronson musiała najpewniej postawić twarde warunki mojego wyjazdu dla blondyna. Jednej nocy musiałem wyjść, chociażby tylko po to by potwierdzić prawdziwość moich wczorajszych słów dla Jake'a, że może zabić moich przyjaciół. Nie musiałem zadawać sobie trudu myślami, mimo szoku jaki doznał, wiedziałem, że nadal będzie mnie kontrolować. Nie ujawni się do momentu gdy ja przekroczę granicę, a właśnie o to mi chodziło.
- Jemy coś w hotelu czy wolisz jakieś śmieciowe żarcie? - z rozmyślań wyrwał mnie głos Artura. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że wjeżdżaliśmy właśnie na parking hotelowy.
- Możemy skoczyć do baru w centrum, gdzie mają świetne żarcie - mruknąłem. Oczywiście, że musieliśmy się gdzieś ruszyć. Nie byłem idiotą, nie zamierzałem się dać uwięzić na trzy dni w czterech ścianach.
- Jasne, zameldujemy się i lecimy bo jestem cholernie głodny - blondyn trajkotał jak pojebany, co pomału zaczynało mnie doprowadzać do bólu głowy.
- Super - mruknąłem bez przekonania, czego oczywiście starszy nie zauważył.
    Procedura meldunku poszła dość gładko i bardzo szybko otrzymaliśmy, a w zasadzie Artur dostał kartę do pokoju. Nie umknęło to uwadze recepcjonisty, który z nabożną czcią próbował mu dać drugi magnes, jako, że procedury hotelowe tego wymagały. Jednak blondyn uciął temat, że starszy nam jedna. Pracownik zmierzył mnie dziwnym spojrzeniem, na co odpłaciłem mu się najszczerszym uśmiechem na jaki było mnie w tym momencie stać. Nasz pokój, choć średniej wielkości bardzo przypadł mi do gustu. Łóżka były rozstawione po przeciwnych ścianach, a jedna w całości została przeszklona i choć znajdowaliśmy się na drugim piętrze to widok na miasto był bardzo interesujący. Pozostałą część pomieszczenia zajmowała komoda z całkiem sporym telewizorem, oraz rzeczami hotelowymi typu kawa i jakieś słodkie przekąski. Otworzyłem matowe drzwi, prowadzące do łazienki, a moim oczom ukazała się wielka wanna, w której się zakochałem. Już wiedziałem jakie mam plany na resztę dnia, leżeć w niej ile się da. Oprócz cudownego brodziku znajdowała się całkiem sporych rozmiarów umywalka, toaleta oraz bidet. Na bogato - pomyślałem. 
    Zerknąłem na swoje odbicie w lustrze. Zbyt długie włosy opadały mi już na nos, prosiły się wręcz o ścięcie, a wystające kości policzkowe dodawały mi swoistego uroku. Czarna sportowa bluza mimo wyszczuplenia zakrywała część blizn, które jeszcze nie zdążyły się zagoić. Dopasowane czarne spodnie sprawiały, że rzeczywiście wyglądałem tragiczne, ale aktualnie o to nie dbałem. Nigdy nie należałem do grubych osób, wręcz kochałem swoją szczupłą sylwetkę, byłem z niej niejako dumny. Westchnąłem w duchu. Czas zabrać się za siebie, bo z czasem serio zostanę chodzącym kościotrupem.
- Domyślam się, że kochasz być skinny bitch - zaśmiał się Artur obserwując jak przeglądam się w lustrze - ale jestem cholernie głodny, jedźmy już!
- Jasne - odparłem i wyszedłem za nim z pokoju. 
    Po paru minutach wysiadaliśmy znów z auta. Blondyn przez cała drogę nawijał o tym co dzisiaj zje i ma nadzieję, że szkolenie będzie ciekawie bo inaczej z niego wyjdzie. Jakoś nie chciałem w to wierzyć. Właśnie w tym barze zjadłem niejako swój ostatni posiłek przed porwaniem, więc nie był to zwykły wybór. To był pierwszy krok by pogodzić się ze swoją historią, a mianowicie lekcja pod tytułem by przestać obwiniać rzezy i miejsca o moje osobiste tragedie. 
    Na mojej twarzy musiał zostać wymalowany duży szok gdy kochanek Kate wybuchł śmiechem widząc mnie gdy słuchałem jego zamówienia. Talerz frytek, wielki burger oraz pizza hawajska. Jak on chciał to wszystko zmieścić w sobie? Przecież również nie wyglądał jakoś mega dobrze. Z faktu wykonywania zawodu ochroniarza i pracownika chorego projektu posiadał mięśnie, ale porównując go chociaż do Hills'a czy Ross'a to był raczej wątły. Ja natomiast zamówiłem sobie niewielki koszyk frytek oraz burgera z kurczakiem i sosem barbecue, który moim osobistym zdaniem był jedyną jadalną rzeczą w tym syfie.
    Oczywiście nim minął czas realizacji naszego zamówienia gęba blondyna nie zamykała się, pytał się mnie dosłownie o wszystko, że w pewnym momencie miałem wrażenie, że zapyta mnie o to z kim i kiedy się rucham.
- Jasne, że wracam do szkoły - głupi! Biłem się psychicznie po głowie, że dałem się wciągnąć w jakąkolwiek rozmowę z nim. - Nie wiem co w tym dziwnego... 
- Nie dziwnego - machnął nożem przełykając burgera. - Myślałem raczej, że zdecydujesz się na nauczanie indywidualne bądź domowe, niżeli powrót do normalnego systemu szkolnego...
    Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że facet miał rację. Mogłem ubiegać się o nauczanie indywidualne czy domowe, a sądząc po zaistniałej sytuacji, nikt by mi tego nie odmówił, ale licząc, że pewnego dnia Jake mi pomoże, musiałem jak najdłużej udawać, że wszystko gra, a ja psychicznie wróciłem do życia.
- Coś w tym jest - udałem, że się zastawiam, to logiczne, że nie przyznam racji temu dupkowi. - Choć wolę wrócić do szkolnego systemu. Będę miał większe parcie i chęć by się uczyć i zakończyć to wszystko, wreszcie...
    Oczywiście, że Artur nie domyślił się drugiego dna moich słów.
- Podziwiam - oznajmił po chwili, zabierając się za frytki. Musiał być faktycznie głodny, bo wcinał wszystko jak pojebany gdy ja powoli konsumowałem swojego burgera.
    Zerknąłem w stronę żyjącego swoim życiem rynku miasta i kompletnie się wyłączyłem nie słuchając już tego buca. Znów zatraciłem się w swojej nicości czy po raz milionowy przemyśleć swój plan, bo jeśli się wszystko uda to zacznę szczęśliwe życia. Wreszcie.

    Pozostałą część dnia spędziłem w pokoju, oczywiście już na samym początku nie zamierzałem dawać Artur'owi powodów by bardziej rozmyślał nad zostawieniem mnie samego. Najpierw sprawdziłem jak miękkie są nasze łóżka, ale na ten moment nie dałbym im zbyt dużej oceny. Po siedemnastej postanowiłem wreszcie rozkoszować się kąpielą, gdyż blondyn miał wrócić o dziewiętnastej i mieliśmy iść zjeść kolację. Odkręciłem ciepłą wodę i zacząłem zdejmować z siebie ubrania. Lustro mówiło prawdę, wyglądałem okropnie. Rzeczywiście chodzący kościotrup ze mnie, nic innego. Moją klatkę piersiową oraz plecy znaczyło wiele blizn, które jeszcze się nie zagoiły dobrze. Miałem świadomość, że one zostaną już tutaj na zawsze, co sprawiało, że nienawidziłem siebie jeszcze bardziej. Kevin był innego zdania, mówił, że są piękne. Może i były, ale dla mnie nie miało to większego znaczenia. Bo w przeciwieństwie do niego to ja wiedziałem czym są spowodowane, że osoba, która mi je podarowała tak naprawdę wiedziała co robi i chciała to zrobić. Tutaj nie było mowy o pomyłce, to wszystko miało się wydarzyć. Tyle, że Jake nie zakładał, że to przeżyję. Głowiłem się nad tym już tyle czasu, bo wiedziałem, że Ross nie pozwoli mi poznać prawdy bo wtedy wyda się wszystko, ale jednocześnie daje mi żyć, choć czasami mam wrażenie, że on tylko czeka by zadać mi ostateczny cios. Pytanie na co on czeka!?
    Do wody wrzuciłem dwie musujące kule do kąpieli, które udało mi się kupić w sklepie, gdzie zaszliśmy po obiedzie. Artur kazał mi kupić jakieś przekąski bym nie był głodny do kolacji.
    Powoli zanurzyłem swoje ciało w wręcz palącej moje ciało wodzie, ale tego właśnie potrzebowałem. Odetchnąłem głęboko gdy udało mi się wreszcie położyć.
- O boże! - jęknąłem sam do siebie.
    Właśnie czegoś takiego było mi potrzeba. Niestety Kate w mieszkaniu ma tylko prysznic co wiąże się z szybkim załatwieniem tej higienicznej sprawy, ale tutaj w hotelu nie zamierzam sobie oszczędzać.
    Sięgnąłem po telefon by włączyć sobie jakąś playlistę na Spotify gdy dopiero ujrzałem, że parę godzin temu Kevin pisał do mnie czy wszystko u mnie gra. Już zamierzałem mu odpisać, ale stwierdziłem, że zadzwonię. Może nie będzie miał czas by odebrać, ale jego głos to wszystko czego aktualnie potrzebuję.
    Po trzech sygnałach usłyszałem cudowny głos Koldena.

[Kevin] : Witaj kocie! Co tam?
[Ja] : Cześć miś! Odpoczywam, a raczej relaksuje się totalnie w wannie.
[Kevin] : To gdzie ty się podziewasz?
[Ja] : W McCandless...

    Usłyszałem jak ze świstem wciąga powietrze.

[Kevin] : Damien...
[Ja] : Spokojnie, jestem z Kate i Artur'em.

    Oczywiście, że skłamałem. Już słyszałem jego złość, ale nie chciałem go bardziej denerwować, że jestem totalnie sam. Jasne, że odkąd wyjechał zostałem poniekąd porzucony, ale on o tym nie wiedział.

[Kevin] : Co wy tam robicie!?

    Jego głos był już trochę spokojniejszy, ale znałem go. Wiedziałem, że denerwował się rozwojem sytuacji.

[Ja] : Artur ma tutaj jakieś szkolenie, a wraz z Kate pomyśleliśmy, że to idealna okazja bym mógł się trochę rozerwać przed powrotem do szkoły. Dlatego siedzę aktualnie w wielkiej wannie i myślę o tobie.
[Kevin] : Niezbyt udany pomysł według mnie.
[Ja] : Kotek, wszystko gra. Naprawdę...
[Kevin] : Widzę, znaczy słyszę to, że jesteś szczęśliwy, ale oboje wiemy co się ostatnim razem wydarzyło jak byłeś w McCandless... Obiecaj mi, że nie będziesz się włóczył nocą po mieście!

    Pominąłem fakt, że teoretycznie to ja mam zakaz wychodzenia z pokoju, ale nie chciałem złościć Koldena. Znalazł by sposób by wypomnieć to potem dla Ronson i jej kochanka, ale nie znał też faktu, że oni są już dla mnie totalnie obcymi ludźmi i ich zdanie mnie nie interesuje.

[Ja] : Jedyny powód dla którego miałbym się włóczyć nocą po mieście to ty będący w nim!
[Kevin] : W sumie to dobrze, że dzwonisz bo mamy aktualnie małą awarię toru i możliwe, że dostanę tydzień wolnego i będę mógł wrócić. Inna opcja zakłada, że przeniosą nas w okolice Rzymu, ale to nic pewnego.
[Ja] : Super!

    Starałem się silić na jak największą radość. Przecież to było jasne, że jego powrót totalnie pokrzyżuje moje plany, czego bardzo, ale bardzo to nie chciałem.

[Kevin] : Cudownie, co nie!?
[Ja] : Jasne!

    Kolejne kłamstwo. Nawet nie zauważyłem, że tak łatwo przychodziło mi okłamywanie wszystkich dookoła, sam zacząłem tracić orientację w tym co jest prawdą, a co fikcją.

[Ja] : Co tam u ciebie? Znalazłeś już sobie jakiegoś obciągacza?

    Słysząc jego radosny śmiech próbowałem nie rozkleić się bo go okłamałem. Po raz kolejny, a on mi tak wierzył. Ufał, a ja jego wierność i zaufanie w ciągu najbliższych dni miałem pogrzebać.

[Kevin] : O ile się dobrze orientuje to mój lachociąg się moczy w wannie.
[Ja] : Super! Kiedy do niego dołączysz?
[Kevin] : Być może już w najbliższym czasie, a jeśli nie to na święta...
[Ja] : Tęsknię, wiesz?
[Kevin] : Też tęsknię miś i bardzo chciałbym cię zobaczyć i przytulić, mam nadzieję, że dadzą nam ten tydzień bo nie chcę czekać...
[Ja] : Ale dobrze się bawisz skopując tyłki tym ciołkom na motorach?
[Kevin] : Jasne! Choć poziom rywalizacji jest bardzo wysoki, na początku grudnia dowiem się czy wystartuję w swoich pierwszych Mistrzostwach Świata. Wiesz, że bardzo bym chciał? Jednak jeszcze bardziej chciałbym byś był tego dnia ze mną! Mógłbym cię wreszcie przedstawić całej drużynie bo chyba już mają dość słuchania o tobie...

    Cieszyłem się, że zżył się z ekipą nawet na tyle by wspomnieć o mnie, jasne, przecież był biseksualny. Miał chyba łatwiej, albo to były moje osobiste myśli. Czułem też ekscytację w jego głosie gdy mówił o treningach czy nadchodzących mistrzostwach. Wierzyłem, że pojedzie, mimo iż był totalnym świeżakiem na liście. Jednak to był Kolden, gorący, cudowny, zajebisty i jedyny w swoim rodzaju. Pierdolona chodząca inteligencja, która doskonale o tym wiedziała. Na boga! On wiedział, że jest jedyny w swoim rodzaju. Był tego świadom i umiał to wykorzystać. Zresztą, którego swojego atutu nie umiał wykorzystać? Pieprzony grecki bóg ze sportowym zawieszeniem, że potrzebowałeś potem dobrych paru chwil by ogarnąć się co się właśnie stało.
    Nie wstydziłem się już teraz mówić o takich sprawach, sex był rzeczą ludzką, a my obaj go uwielbialiśmy. Bo kto nie lubi czegoś, co zajebiście mu wychodzi, a tak się składało, że Kevin'owi wychodziło wszystko.
    Przegadałem z chłopakiem prawie dwie godziny, zdążyłem przynajmniej wirtualnie poznać jego nowych kolegów, trenerów i pozostałych członków ekipy. Wszyscy wydawali się być bardzo mili i zgrani i cieszył mnie też bardzo fakt, że nikt go nie dyskryminował ze względu na orientację. Bo to ostatnie co chciałbym od niego usłyszeć, że ktoś ma do niego o to problem. Wiedziałem, że Kolden świetnie robi radzi w każdej sytuacji i musiał być pewny reakcji ekipy skoro zdecydował się im powiedzieć o mnie. To było bardzo urocze, ale jeszcze bardziej wpędziło mnie w poczucie winy. Tłumaczyłem sobie to faktem, że nie mogłem zdradzić mu prawdy. On by wtedy nigdy nie zdecydował się wyjechać, a ja nie mógłbym zacząć swoich poszukiwań. Wiem, że chciałby mi pomóc, ale skoro nawet od Kate nie wymagałem niczego, tym bardziej swojej miłości nie mogłem prosić o nic. Tę sprawę mogłem i musiałem rozwiązać tylko ja. To było moje dziedzictwo, one należało do mnie. Zanim wyjawię prawdę innym to sam chciałem ją zaakceptować. Jakakolwiek by ona nie była, a była straszna. Własni rodzice mnie nie chcieli, więc oddali mnie do adopcji. Zawsze w głowie przewijało mi się pytanie, dlaczego to właśnie mnie wszystko spotkało...
    Śmiać mi się chciało gdy po powrocie Artur sprawdzał drzwi, serio myślał, że zechcę uciec, a nawet jeśli to zostawię ślad. Przemilczałem jego zachowanie i grzecznie poczekałem gdy wziął kąpiel i po wrzuceniu luźnych ubrań poszliśmy na miasto coś zjeść.
    Pozostałe dni minęły mi raczej statycznie. Rano wstawałem by wyjść z blondynem na śniadanie, po czym zamykał mnie w pokoju, a ja z nudów oglądałem telewizję. Około południa wbiegał szybko z jakimś śmieciowym żarciem dla mnie, po czym wychodził znów. W godzinach popołudniowych moczyłem się w wannie zazwyczaj gadając z Koldenem przez telefon, ku mojemu szczęściu okazało się, że ich drużyna zostanie przeniesiona w okolice Rzymu by ćwiczyć dalej. Po części żałowałem, że go nie zobaczę, ale jednocześnie cieszyłem się, że mogę dalej realizować swój plan. Dlatego dziś, ostatniej nocy naszego pobytu w McCandless potrzebowałem wyjść z hotelu. Nie wiedziałem jeszcze jak to zrobię.
    Z odpowiedzią przyszedł mi sam Artur, który po powrocie z szkolenia oznajmił, że na milion procent jestem tutaj po coś, więc mogę wyjść, ale jutro nie później niż godzina jedenasta miałem czekać w recepcji hotelu i mieliśmy wrócić do mieszkania Kate. Nie musiał mi tego dwa razy powtarzać, zabrałem  najważniejsze rzeczy, czyli portfel i telefon i wyszedłem z pokoju. Jasne, że nie byłem głupi, więc całą kolejną godzinę spędziłem w lobby obserwując czy mężczyzna nie udaje się na poszukiwania mnie, ale kiedy względnie poczułem się bezpieczny w tej kwestii wyszedłem z budynku.
    Znalezienie gejowskiego klubu czy baru w tym mieście graniczyło z cudem, ale oczywiście z pomocą przyszedł mi internet, więc dzięki temu schodziłem właśnie stromymi schodami do nowo-otwartego Reckless Illusion, który wedle opinii Google był przeznaczony typowo dla osób LGBT i posiadał dość dobrą ocenę. Ochroniarz w białym t-shircie z wystającymi niczym antenki sutkami, zmierzył mnie szybkim wzrokiem po czym odcisnął pieczątkę na moim lewym nadgarstku. Litery R i I układały się w chyba jakiś symetryczny wzór, ale głośna muzyka oraz zapachu alkoholu i spoconych ciał szybko przerwały moje rozmyślania. Nie pamiętam kiedy ostatnio bawiłem się w jakimkolwiek gejowskim klubie. Mówię również o okresie sprzed porwania. Moje wyjścia z Koldenem zazwyczaj kończyły się w jakimś normalnym miejscu, a nie w homo spelunie. Choć oczywiście Reckless Illusion nie należało do biednych. Po prawej stronie znajdowały się wielkie loże pełne bogatych i zapewne wysoko postawionych ludzi, ale gdy zobaczyłem ich głodne spojrzenia skierowane w moim kierunku szybko odwróciłem wzrok. Po lewej stronie znajdował się sporej wielkości parkiet oraz miejsce dla DJ-a, a na końcu korytarza toalety oraz dobrze zaopatrzony bar. Usiadłem na krzesełku i zamówiłem pierwszego lepszego drinka, a gdy już otrzymałem swoje zamówienie to odwróciłem się w stronę parkietu by zeskanować tłum wijących się ciał. Po paru następnych dawkach alkoholu poczułem dziwną potrzebę wejścia na parkiet, choć głosik w mojej głowie podpowiadał mi, że to się skończy źle. Porwałem za rękę pierwszego lepszego faceta, który w tym momencie wydał mi się młody i piękny.
- It's my life - zacząłem śpiewać piosenkę puszczoną przez DJ-a. - It's now or never!
    Szatyn obserwował moje dzikie ruchy, bo dzięki pomocy Koldena nie tańczyłem już jak robot, a wręcz dało się to nawet oglądać. Mężczyzna pozwalał gdy moje ręce błądziły po jego całym ciele, oczywiście zahaczając o strategiczne miejsca. Wiedziałem jak coraz większą ochotę robiłem mu na siebie, ale będzie musiał zadowolić się jakiś trzepakiem, którego znajdzie zapewne w toalecie. Swoją drogą nigdy nie rozumiałem szybkich numerków w toalecie, jakby nie było lepszego miejsca by uprawiać seks. Choć w sumie zawsze było to tylko szybkie bzykanko i nara.
- Jesteś gorący - szepnął w moje uchu gdy zupełnie przypadkiem wbiłem swoim tyłkiem w jego krocze, które było dziwnie odstające.
    Uśmiechnąłem się do siebie.
- Wiem - parsknąłem.
     Z nieznajomym przetańczyłem kolejną godzinę i choć wielu jego usilnych prób by mnie pocałować albo wyciągnąć w stronę toalety, zawsze dostawał ode mnie kosza. Jednak nie odpuszczał, jakby liczył, że mu się tutaj oddam.
    Właśnie usłyszałem pierwsze dźwięki 'Wild Thoughts' od Khalida i Rihanny gdy jakieś ręce znów wciągnęły mnie na parkiet.
- Nareszcie sam - usłyszałem słowa od chłopaka, który z lekkim uśmiechem obserwował moje zaskoczenie zaistniałą sytuacją.
- Mówisz o mnie czy o sobie? - rzuciłem wesoło bawiąc się przy okazji słomką od piwa.
- Tamten nie był dla ciebie, liczył tylko na sex - odparł po chwili cały czas mnie obserwując.
- Uuu - zaśmiałem się. - Psycholog...
- Żebyś wiedział - rzucił bez zastanowienia po czym wpił się w moje usta.
     Kufel z piwem z głośnym plaskiem rozbił się na podłodze, a ja zarzucając mu ręce na kark, pozwoliłem pogłębić pocałunek. Wiedziałem, że właśnie w tym momencie niszczę swoją przeszłość i przyszłość, ale część mnie bardzo cieszyła się z zaistniałej sytuacji. Pociągał mnie fakt jak dłonie chłopaka błądziły po moim całym ciele szczypiąc i ściskając je. Uśmiechnąłem się zadziornie gdy szatyn dał mi klapsa, wtedy wiedziałem już, że nie zamierzam się hamować i właśnie jego chcę.
- Nazywał się Matthew - mruknął. - Jakbyś chciał krzyczeć moje imię szczytując...
    Wybuchnąłem śmiechem i wbiłem się na środek parkietu cały czas tańcząc, a facet podążał za mną. Widziałem ten wzrok, że też mnie pożąda, ale nie wszystko na raz. Najpierw trochę gry wstępnej.
    Nie zdarzyłem policzyć ile alkoholu w siebie wlałem, ale Matthew nie wydawał się być urażony, że najpewniej wyczyszczę mu konto do zera. Stawiał mi wszystko co tylko chciałem. Około godziny drugiej gdy już nie potrafiłem ustać na własnych nogach szatyn wyciągnął mnie z klubu i wrzucił niczym worek do swojego auta. Śmiałem się z jego zachowania. Ruszyliśmy z piskiem opon spod Reckless Illusion, a ja z tubalnym śmiechem próbowałem przedostać się na przód auta gdy ten z zawrotną szybkością i zdolnością kierowcy wyścigowego lawirował między uliczkami i postawionymi na nich samochodach.
- No hej - rzuciłem gdy wreszcie udało mi się usiąść na siedzeniu pasażera. - Co tam?
- Zamierzam cię pieprzyć do upadłego - rzucił wesoło i złożył szybkiego całusa na moim policzku, gdyż nie poruszaliśmy się wolno, a wszelki błąd mógł się dla nas skończyć tragicznie.
- Mhmm - rozmarzyłem się, na co chłopak wybuchł śmiechem. Był taki przyjemny, że chciałbym go słyszeć częściej. - Zaraz sprawdzę czy masz czym mnie jebać...
    Z ust szatyna wymknęło się głośne 'kurwa' gdy rozpiąłem mu spodnie i nie patrząc, że wyjechaliśmy już poza miasto i mieliśmy prawie dwieście na liczniku, wziąłem go całego do swoich ust. Ze względu na fakt, że znajdowaliśmy się w samochodzie miałem bardzo utrudnione zadanie, ale chciałem dać mu jak najwięcej przyjemności. Chciałem by nie żałował, że mnie wybrał. Moje wszelkie myśli o zdradzie i o tym co robię, odrzuciłem na bok rozkoszując się obecną chwilą. Pragnąłem go, chciałem go poczuć w sobie. Normalnie bym się tak nie zachowywał, ale brak obecności Koldena, moja chora przeszłość i alkohol sprawiły, że nie zamierzałem z niczego rezygnować. To mogły być moje ostatnie dni, więc chciałem z nich skorzystać jak najlepiej.
    Z piskiem opon Matthew zaparkował pod mniemam, swoim domem, po czym znowu połączył nasze usta w głębokim intymnym pocałunku.
- Szybciej - warknął na mnie gdy gramoliłem się w aucie chcąc wyjść.
    Moje nogi totalnie nie nadawały się do niczego. Czułem się jak kukła. Szatyn dał mi kolejnego klapsa.
- Do domu - syknął i pociągnął mnie na sobą.
    Dopiero w pełnym światle mogłem się mu przyjrzeć. Matthew był dobrze zbudowanym dwudziestoparolatkiem, rządek jego śnieżnobiałych zębów odznaczał się na opalonej skórze. Jego brązowe włosy zaczesane były do tyłu, idealnie dopasowana biała koszula oraz obcisłe jeansy. Gdy zdjął górną część garderoby wciągnąłem powietrze z świstem. Stał tu przede mną niczym olimpijczyk, jego sześciopak sprawił, że wszelkie wątpliwości zniknęły, a ja chciałem zrobić to tu i teraz.
- Serio - zawyłem z rozczarowania gdy chłopak próbował uwolnić się ze spodni. - Calvin Klein!?
    Zaśmiałem się ironiczne zdejmując swoje ubrania. Starszy zaczął składać pocałunki na moim karku, prowadząc mnie do sypialni, ale zdziwiłem się lekko gdy weszliśmy do salonu. Doznałem kolejnego szoku gdy zauważyłem w nim nago śpiącego kolejnego faceta. Matthew podszedł do łóżka i delikatnym pocałunkiem obudził go. Dopiero teraz zauważyłem, że ciało drugiego jest całe pokryte tatuażami, a nawet, o jezu, nawet na członku miał tusz. Poczułem jak kręci mi się w głowie, ale na ucieczkę było za późno.
- Agresywna gra wstępna? - rzucił starszy do Matt'a oglądając opłakany stan mojego ciała.
- Poniekąd - zaśmiał się szatyn, wygodnie rozkładając się na łóżku włączając w telewizji jakiś program muzyczny.
- Tyler - oznajmił, wyciągając do mnie swoją dłoń.
- Damien - szepnąłem nieśmiało czując się zażenowany tą sytuacją. Liczyłem na dobrą zabawę z szatynem, a nie kurde na jakiś trójkąt!
- Chodź tu słodziaku -  rzucił ciągnąc mnie w swoją stronę. - Zaraz pokażemy ci wszystkie sfery męskich przyjemności..
    Gdy ścisnął moje krocze zupełnie przestałem kontrolować co się ze mną dzieje, oddając się dwóm starszym facetom bez słowa protestu.
    Obudziłem się z potężnym bólem głowy, choć chyba nie tylko tej części ciała. Szybko zacząłem się denerwować gdyż nie pamiętałem zupełnie nic, a leżałem pomiędzy dwójką facetów, którzy mnie przytulali. Do mojego umysłu zaczęły napływać coraz to czarniejsze scenariusze, więc szybko wyswobodziłem się z objęć mężczyzn z wielkim bólem dolnych partii ciała ruszyłem po pomieszczeniu w poszukiwaniu ubrań. Do oczu szybko napłynęły mi łzy gdy zaczynałem sobie zdawać sprawę z tego co zrobiłem. Chciałem pogrzebać swoją przeszłość by po odkryciu prawdy odrodzić się jak nowa osoba, a ja dopuściłem się zdrady. Kevin tak bardzo mi ufał, był tak zaślepiony miłością do mnie, że był w stanie oddać wszystko dla mnie, a ja zachowałem się tak totalna dziwka.
- Boże Rosnon - mruknąłem sam do siebie. - Przecież ty jesteś nic nie wartym gównem...
    Gdy po paru minutach walki z ubraniami udało mi się je założyć, wybiegłem z mieszkania czym prędzej. Bałem się, że jestem na jakimś odludziu, a mój telefon i tak padł. Jednak doznałem jeszcze większego szoku gdy okazało się, że znajduje się na przedmieściach McCandless, w okolicy hotelu gdzie nocowaliśmy podczas Ret Music Festival.
- Ja pierdolę!
    W głowie miałem wizję jakoby razem z Matthew wyjechaliśmy z miasta i jechaliśmy bardzo długo by potem pieprzyć się z jego chłopakiem.  Poczułem odruch wymiotny gdy niejasne obrazy zaczęły pojawiać się w mojej głowie. Zwymiotowałem pod jakaś latarnią jak totalna wywłoka. Płakałem i śmiałem się ze swojej sytuacji jednocześnie,
- Cóż ty najlepszego zrobiłeś!? - krzyknąłem do pogrążonego we śnie miasta.
- Cóż ja zrobiłem!? - załkałem i osunąłem się na uliczną latarnię.
    Czułem się jak nic nie warte ścierwo. Zraniłem najważniejszą osobę w swoim życiu. Kolden tak bardzo mi ufał i we mnie wierzył, a ja? Jak zwykle spieprzyłem wszystko! Gdyby nie tamte cholerne drzwi to robaki już by żarły moje ciało. Dlaczego ja!? Dlaczego to wszystko przydarza się zawsze mi? Czym sobie zasłużyłem na taki los? Od porzucenia przez rodziców do zdrady chłopaka, który byłby w stanie oddać za mnie życie. Jestem niczym. Jestem nicością. Jestem najgorszą czarną masą jaka mogła stąpać po tej ziemi. Ranię wszystkich dookoła, bo nie potrafię zrozumieć tego świata. Choć to może on nie może zrozumieć mnie?
    Z wielkim bólem i oczami pełnymi łez podniosłem się by udać się w stronę hotelu. Muszę ogarnąć się jakoś bo gdy Artur zobaczy mój stan to będzie jeszcze tylko gorzej.
    Czułem się pusty, czułem i byłem nikim. To była prawda, że byłem najgorszy. Musiałem zginąć. Aktualnie sam chciałem odejść i może właśnie o to chodziło dla Ross'a? Bym sam zrozumiał, że nie nadaje się do życia na tym świecie. Żebym poprosił go o ostatni akt łaski dla mojej osoby, o ostatnie okazanie dobra dla Damiena Ronsona aka projektu CM00005, ale było już za późno. Nie było już mnie, nie było już żadnego nastolatka. Nie było już nic, stałem się nicością...

 --»۞«--
Witajcie kochani w siódmym rozdziale opowiadania ONLY STARS CAN BE HAPPY! :)
* Hurts - Wonderful Life
To chyba jak dotąd najdłuższy rozdział tej historii. Ponad cztery tysiące słów, ale cieszę się, że udało mi się go ukończyć. Pisząc go ciągle miałem sprzeczne emocje czy pewnie wątki muszą się pojawić, ale nie byłbym sobą, gdybym nie skomplikował życia Ronsona.
Możecie mnie spokojnie krzyżować za to co zrobiłem, ale to wszystko musiało się wydarzyć. Inaczej ta część nie miałaby sensu. Powoli zaczynam odkrywać jeden z głównych wątków tego opowiadania, także bądźcie czujni! :)
Jednocześnie to ostatni rozdział, który opublikuje w tym roku, reszta w 2019, dlatego z tego miejsca chciałbym życzyć Wam wesołych i pogodnych świąt Bożego Narodzenia. Masy prezentów i spędzenia tego czasu z najważniejszymi dla Was osobami, a przede wszystkim szampańskiej zabawy w Sylwestra i oby rok 2019 by dla nas bardziej łaskawy.
Dziękuje za  wszelkie sugestie i opinie odnośnie mojej twórczości.
DRAGON

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
Calumi
Sosowa Szabloniarnia