sobota, 27 lutego 2016

Rozdział 25 - Szpital Psychiatryczny Dessex

    Pakowałem właśnie ostatnie rzeczy do swojej sportowej torby gdy w pokoju pojawiła się Kate, przytuliłem ją mocno. To będzie dla nas ciężkie rozstanie, ostatnimi dniami bardzo się ze sobą zżyliśmy. Czas rozstania zbliżał się nieubłaganie, a ja nie chciałem opuszczać tego miejsca. Nie liczyły się złe wspomnienia, łzy, smutek i ból jaki tu doświadczyłem. Teraz liczyła się idea domu. Domu, którego choć nie miałem, to teraz oddałbym wszystko by go mieć. Na ten wyjazd przygotowywałem się psychicznie odkąd się dowiedziałem, że wyląduję w psychiatryku. Mimo wszystko nie chciałem się poddać tak szybko. Wiedziałem, że woli ojca nie zmienię, ale sama myśl o zakładzie psychiatrycznym przyprawiała mnie o dreszcze.
    Spojrzałem w niebieskie oczy Livii, i może przez chwilę, a może dłużej widziałem w nich smutek i niewyobrażalny ból. Dla matki to też chyba nie było komfortowe zadanie, ale oboje wiedzieliśmy, że nie było innego wyboru. Oficjalnie trafiam do Dessex na terapię po próbie samobójczej, i po spotkaniu z lekarzem psychiatrą zostaną podjęte kroki. Szpital sam wyznacza owego doktora, a w moim przypadku jest to sama dyrektor zakładu Emilia Ossen-Blide. Chyba powinienem się cieszyć, ale jakoś nie potrafię. Omiotłem ostatni raz mój dawny pokój, po czym zabrałem swoje dwie torby najpotrzebniejszych rzeczy i wyszedłem z pomieszczenia.
    Kate siedziała w kuchni, płakała, i co chwila popijała zwykłą wodę z butelki. Cały jej makijaż wylądował na policzkach, a dotarł nawet do szyi. Dziewczyna zdawała się tym wcale nie przejmować. Zerknęła na mnie zapłakanymi oczyma, a już po chwili zamknęła mnie w ponownym, szczelnym uścisku.
- Wybacz...
- Ciii - spojrzałem na nią - Wszystko będzie dobrze...
    Oboje pozwoliliśmy uwierzyć w to oczywiste kłamstwo.
- Damien, ja przepraszam...
- Szybciej! Nie mamy sto lat na pożegnania!
    Oczywiście mój kochany tatuś tak bardzo dbał o rodzinną atmosferę. Odkąd wszedłem do domu jest opryskliwy, cały czas mnie komentuje, a perfidny, złośliwy uśmiech ze schodzi mu z twarzy.
- Tato! - warknęła Kate. Zdziwił mnie jej nagły, waleczny ton. Zazwyczaj była uległa woli ojca.
- Daj im czas, Jack - nawet Livia wstawiła się w naszej obronie. Czy ja śnię!?
- Pamiętaj, że wszystko co robiłam było po to byś był szczęśliwy - szepnęła mi szybko do ucha, po czym wbiegła do swojego pokoju uprzednio trzaskając drzwiami.
     Ojca nie zaszczyciłem nawet pożegnalnym słowem. Przez otwarte drzwi ostatni raz pożegnałem swój pokój. To koniec mojego rodzinnego domu...
   Wyszedłem z bloku i udałem się pod czerwonego Forda. Livia pilotem otworzyła bagażnik, gdzie włożyłem swoje walizki. Wsiadłem na przednie miejsce pasażera i zapiąłem pasy. Mama już siedziała w aucie, rzuciła mi przelotne spojrzenie, po czym odpaliła silnik samochodu i ruszyliśmy w drogę.

    Rose była wściekła! Przed chwilą po raz ostatni zobaczyła Damiena, jak ruszył z swoją matką do Dessex. Nie wierzyła, że jego ojciec jest tak bezwzględny i nie pozwolił nawet pożegnać się z znajomymi. Przecież to scenariusz z jakiegoś popierdolonego thillera! Miała ochotę się rozpłakać, bo choć oboje byli w bardzo złych kontaktach, to pamiętała przyjaciela jako troskliwego, i wspaniałego chłopaka. Który zaakceptował ją, i jej wady, a nawet Maksymilianem chętnie się zajmował i potrafił się z nim dogadać. Teraz wylądował w wariatkowie, gdzie jego wrażliwa dusza ucierpi bardzo mocno.
- Bo osiwiejesz z tej złości - mruknął w jej stronę Kevin. Mimo iż oboje walczyli przeciw sobie o względy bruneta, to dziś zjednoczyli się by pożegnać chłopaka, ale to nie było im dane.
- Jak możesz być taki spokojny!?
- A co mam innego robić!?
- Kurwa! - Holl wyrzuciła ręce w geście poddania. - Dla mnie to wszystko nie ma sensu!
- Co masz na myśli?
- Nie śmierdzi ci to niczym? - chłopak pokręcił głową. - Jego ojciec ot tak sobie wyrzuca syna z domu! Bo chciał popełnić samobójstwo. Owszem idzie się wtedy na terapię, ale nie do jednego z najlepszych ośrodków psychiatrycznych w naszym stanie! Od kiedy są tacy bogaci!?
- Nadal nie rozumiem...
- Kolden, do jasnej cholery! Ronson musiał mieć jeszcze jakiś inny powód żeby wysłać Damiena na taki okres czasu.
- Lekarz-psychiatra orzeknie jak będzie wyglądać jego terapia - odpowiedział brunet.
- I tu mam największe wątpliwości, że coś pójdzie nie tak - westchnęła załamana dziewczyna - Że tu nastąpią problemy...
- Za bardzo to przeżywasz.
- A Ty? - zmierzyła go srogim spojrzeniem. - Nie martwisz się o swojego chłopaka?
    Ostatnie słowo wypowiedziała jakby z lekkim jadem w głosie.
- Póki co nie jesteśmy razem - odparł spokojnie chłopak. - Bardzo się martwię, ale oboje doskonale wiemy, że nic nie zdziałamy. Jack dopiął swego, umieścił Damiena w psychiatryku. To tylko pokazuje jakim okropnym jest człowiekiem, pozbawionym uczuć, niczym robot. Wierzę, ale jednocześnie okłamuję się, że wróci stamtąd cały i zdrów, ale po takim pobycie jego zszargana psychika nie będzie już taka jak wcześniej. Wjebaliśmy go w te błoto, przez nas stał się taką osobą, przez nas tyle wycierpiał...
- Myślisz, że gdyby nic nie wiedział wszystko byłoby inaczej? - zapytała go z zaciekawieniem Rose.
- Może w tym momencie siedzielibyście razem i cieszyli się sobą - wyjaśnił powoli. - Nie wycierpiał by tyle, byłby zupełnie innym człowiekiem...
- Pamiętaj, że Dylan raczył go Anielską Wkurwiozą...
- Pamiętaj, że sama mu ją sprzedałaś...
- Yhym - dziewczyna ukryła twarz w dłoniach. - Szczerze, to jestem bardzo ciekawa gdzie teraz podziewa się Knotter?
- Z tego co mi wiadomo to zmienił liceum, ale nic więcej nie wiem - powiedział chłopak odpalając papierosa.
- Kochasz go?
    To z pozoru proste i niewinne pytanie miało wielką moc. Kevin wiedział, że czuje coś więcej niż przyjazna do Ronsona. Czy to uczucie można byłoby już nazywać miłością? Tego nie wiedział, ale wspomnienia wijącego się z rozkoszy chłopaka podczas stosunku sprawiło, że w jego spodniach powoli zaczynało brakować miejsca. Kolden chciał zmienić świat chłopaka, ale czy sam chciał zostać w nim na dłużej? Jeszcze nie mógł odpowiedzieć na to pytanie, ale miał nadzieję, że najbliższe dwa miesiące rozwieją jego wątpliwości i po powrocie będzie mógł z czystym sercem wyznać mu miłość...
- Nasze relacje powoli przeradzają się w miłość...
- Nie skrzywdź go...
    Złożyła na jego policzku delikatny pocałunek po czym zniknęła między blokami. Kevin dopalił papierosa, po czym udał się na najbliższy przystanek komunikacji miejskiej, skąd pojechał w stronę swojego domu.

    Livia co chwila rzucała mi krótkie spojrzenie jakby chciała mnie o coś zapytać, ale nie odzywałem się ani słowem. Z każdą chwilą zbliżaliśmy się do Dessex, właśnie wyjechaliśmy z miasta. Obecnie już pogodziłem się z myślą, że najbliższe dni spędzę w psychiatryku. Może nie będzie tak źle? 
    Kogo ja okłamuję? Ośrodek pełen schizofreników oraz niedoszłych samobójców. Ależ będzie zabawa! 
- Wiem, że jesteś obrażony na nas i cały świat...
- Ależ mamo - wybuchłem śmiechem - Byliście najlepszymi rodzicami jakich mógłbym sobie wyśnić! Zawsze pomocni, i ta wasza rodzinna miłość, a szczególnie w stosunku do mnie.
- Kiedyś zrozumiesz, że to była jedyna rzecz jaką mogłam ci dać - nie spodziewałem się takich słów z jej strony. Nigdy zresztą nie wypowiada się w taki sposób o naszych relacjach. Czy rodzina Ronson rzeczywiście skrywała przede mną jaką tajemnicę? Czy to już moje urojenia?
    Mógłbym rzec, że rodzicielka celowo odkładała czas podróży. Zamiast jechać prosto do ośrodka zajechała jeszcze na stację paliw, choć wskaźnik iż w baku było grubo ponad połowę paliwa. Nie wiedziałem co się dzieje, i chyba zbytnio nie chciałem odgadywać intencji blondynki. Wstąpiliśmy jeszcze do baru, gdzie kobieta kupiła nam po hot dogu oraz coca coli. Spojrzałem na nią niepewnie, nie wiedząc kompletnie co robić.
- Wiem, że zastanawiasz się co odwalam - rzuciła smutno - Ale to ostatni moment na pożegnanie. Nie chcę żebyś wspomniał nas źle, choć głupi fast food tego nie zmieni. Przepraszam cię za wszystko, czego od nas doświadczyłeś. Nigdy nie doświadczyłeś od nas prawdziwej rodzinnej miłości, zawsze byłeś tym gorszym choć niczym nam nie zawiniłeś.
- Mamo...
- Daj mi skończyć! - westchnęła. - Byłam okropną matką, i wcale się nie dziwię, że wolałeś mieszkać z Kate niżby z nami. Pamiętaj, że wszystko co robiłam było po to byś był szczęśliwy...
    Przytuliła mnie długo i mocno, po czym zgarnęła swoje jedzenie i wyszła na zewnątrz. W ciszy i całkowitym niezrozumieniu tego co się przed chwilą stało skonsumowałem swój posiłek, po czym wsiadłem do auta i ruszyliśmy w drogę. W ostatnią drogę, gdzie tworzyliśmy rodzinę jako matka i syn.
   Okolica ośrodka wydawała się być całkiem przyjemna. Gdzieniegdzie rosły pojedyncze drzewa oraz krzaki. Wjechaliśmy na niewielki parking, na którym stało kilkanaście samochodów. Wokół jak strzelam znajduje się park, gdyż w szpitalnych strojach chodzili pacjenci, samotnie bądź z lekarzami. Wysiadłem z auta i zerknąłem na budynek. Szpital Dessex posiadał sześć pięter, i wyglądał jak zwyczajny blok. Nie było wiać żadnych krat w oknach, jedynie drewniane panele wbite w białe ściany na ostatnim piętrze. Na wielkimi podwójnymi drzwiami znajdowała się nazwa - Szpital Psychiatryczny Dessex. Przełknąłem ślinę i zerknąłem na matkę. Uroniła pojedynczą łzę, którą szybko wytarła, po czym otworzyła bagażnik. Zabrałem z niego swoje dwie sportowe torby Nike, gdzie miałem ubrania, środki czystości i tym podobne rzeczy. Jedną przełożyłem sobie przez ramię, a drugą poniosłem w rękach. Livia weszła pierwsza, a w środku zobaczyłem ściany w lekkim błękicie, oraz drewnianą dość nowoczesną recepcję. Niestety była pusta, jak cały korytarz, który zobaczyłem po prawej stronie. Kobieta podeszła do mebla i nacisnęła dzwonek. Po chwili zjawiła się czarnowłosa dziewczyna, która nas przywitała.
- Witamy w Dessex. W czym mogę pomóc? - wypowiedziała formułkę z uśmiechem na ustach, że przez chwilę moje wątpliwości rozrywały mi głowę. Zaraz zostanę zamknięty w psychiatryku, a ona z uśmiechem nas wita. Ja pierdole...
- Moje nazwisko Ronson - odezwała się po chwili matka. - Przywiozłam syna na terapię po próbie samobójczej.
    Kobieta skinęła głową i wpisała coś w w komputerze. Dźwięk wciskanych klawiszy na klawiaturze niósł się po całym hollu. Usiadłem na plastikowym krześle i głośno westchnąłem.
- Tak jest, zgadza się - odezwała się recepcjonistka. - Syn jest zapisany na dwa miesiące, ale lekarz-psychiatra po wywiadzie i rozegnaniu dokładnie określi długość oraz sposób prowadzenia terapii.
- Oczywiście - powiedziała Livia rzucając mi przelotne spojrzenie.
- Zawołam panią Ossen, która będzie się zajmować pańskim synem.
    Wcisnęła coś na telefonie, i przyłożyła słuchawkę do ucha.
- Pani Ossen - odezwała się sztywno. - Przybył pan Damien Ronson...
- Pani dyrektor zaraz się zjawi - oznajmiła i wróciła do wpisywania czegoś na komputerze.
    Mama usiadła obok mnie, a palce kurczowo zacisnęła na pasku torebki. Stresowała się jeszcze bardziej niż ja. Nie bardzo wiedziałem co mam robić. Przytulić ją, czy powiedzieć jakieś puste słowa, że będzie dobrze?
    Usłyszeliśmy jak przyjechała winda, i z prawego korytarza szybkim krokiem wyszła średniej wielkości brązowowłosa kobieta. Miała delikatny makijaż, oraz niewielkie złote kolczyki w uszach. Włosy były spięte w sztywnego koka. Miała może góra z czterdzieści parę lat. Ubrana była w szarą sukienkę, oraz dopasowany kolorystycznie żakiet zapięty na dwa guziki. Biała koszula sięgała pod samą szyję.
- Witam - miała bardzo przyjemny głos, ale słuchać było w nim zdecydowanie i władzę. - Nazywam się Emilia Ossen-Blide, jestem dyrektorem prowadzącym Szpital Psychiatryczny Dessex. Będę również zajmować się tobą, Damien.
    Uśmiechnęła się miło w moim kierunku, i szybko podeszła do recepcji skąd wzięła jakieś dokumenty.
- Proszę tutaj podpisać zgodę na leczenie syna - podała kartkę matce, która wprawnym ruchem postawiła na niej podpis. - Dam państwu chwilę na pożegnanie, gdyż nie może pani wejść na górne piętra.
    Zerknęła na mnie szybko i zniknęła w drzwiach prowadzących do recepcji.
- Kocham Cię - rzuciła szybko Livia przez łzy, ucałowała mnie szybko w czoło i wręcz wybiegła z ośrodka.
    Odwróciłem się z stronę zszokowanej pani doktor. Wyszła z recepcji.
- Cóż... Zazwyczaj pożegnania u nas są dłuższe i bardziej łzawe - słuchać było w jej głosie szok. - Skoro mamy już ten etap za sobą to chciałabym ci pokazać mój ośrodek.
    Ruszyłem w ślad za kobietą korytarzem.
- Na parterze znajduje się recepcja, pomieszczenia dla lekarzy, oraz stołówka, na którą prowadzi oddzielne wejście z pierwszego piętra. Holl jest dostępny tylko dla gości, i rodziny. Windą udamy się na pierwsze piętro.
- Dobrze - rzuciłem bez ochoty, gdyż nie wiedziałem zbytnio jak mam się zachowywać.
    Wyszliśmy z windy i od razu zauważyłem ludzi, którzy czekali pod gabinetami, na zabiegi czy co tam jeszcze.
- Na tym piętrze znajdują się wszelkie gabinety naszych lekarzy oraz dwie sale do terapii grupowych. Będziesz zaglądał tutaj bardzo rzadko gdyż ja jestem twoim psychiatrą, i nasze zajęcia będą odbywać się w moim gabinecie, na szóstym piętrze.
    Weszliśmy ponownie do windy, i kobieta wcisnęła przycisk z numerem pięć.
- Na drugim, trzecim, czwartym i piątym piętrze znajdują się dwuosobowe pokoje dla naszych kuracjuszy. Ostatnie piętro to mój gabinet oraz archiwa. Jak widzisz nie ma przycisku na szóste piętro, gdyż trzeba mieć kluczyk, który odblokuje możliwość windy by wjechać tam. Jeszcze się zastanowię czy dać ci drugi, czy będę osobiście po ciebie przychodzić. Jak się domyślasz, nie każdy mój pacjent darzy mnie sympatią, bo według nich to ja jestem wszystkiemu winna, że się tutaj znaleźli, czy to, że są chorzy - mówiła o tym spokojnie, bez żadnego strachu. Jakby przywykła do tego, że choć jest dyrektorem zakładu to grozi jej niebezpieczeństwo ze strony podopiecznych. - Teraz pokarzę ci twój pokój, gdyż zaraz na kontroli zjawi się Gregory McHallisster.
- Do..dobrze - mruknąłem cicho i podążyłem za kobietą oświetlonym korytarzem. Przez okna widziałem kuracjuszy, którzy z pozoru wydawali się normalni. Może ci po próbie nie sfiksowali, ale schizofrenicy? Boże!
- Ogólnie w naszym ośrodku znajduje się osiemdziesiąt pokoi, co daje nam łącznie sto sześćdziesiąt osób na jeden pobyt. Najwięcej osób miewamy w okresie jesienno-zimowym. Wiosną wszyscy wyjeżdżają, a latem są tu kompletne pustki. Około października część wraca na ponową kurację, są też nowi pacjenci, ale nie zapominajmy o stałych mieszkańcach tego ośrodka. Są to głównie schizofrenicy...
- Yhym - mruknąłem. Zastanawiałem się kiedy odbierze mi telefon, i inne niebezpieczne przedmioty. O ile dobrze się orientuję nie wolno ich posiadać w tego typu ośrodkach, no chyba, że ten ma specjalne warunki.
- Jeśli chodzi o twoje osobiste rzeczy - jakby czytała mi w myślach. - Zwrócisz wszystko jutro podczas naszego pierwszego spotkania, po którym postaram się rozeznać twój przypadek. 
- Rozumiem.
- Także to twoje ostatnie godziny wolności - zaśmiała się. - Oczywiście żartuję, za dobre sprawowanie odzyskasz telefon na jakiś czas. Są nagrody i są też kary...
    Akurat o tym ostatnim nie chciałem się przekonywać.
    Zatrzymała się i dała głową znak bym usiadł obok niej.
- Natomiast jeśli chodzi o twojego współlokatora to jest to dość skomplikowany przypadek. Mieszka już u nas prawie rok. Choruje za schizofrenię, dość zaawansowaną. Słyszał głosy, które kazały mu zabić młodszą siostrę, ale rodzicom udało się zareagować na czas. Próbował dwukrotnie popełnić samobójstwo, ale...
- Ale? - zapytałem z jednej strony bardzo ciekawy, ale również przerażony.
- Ostatniej nie pamięta...
   Spojrzałem na nią jak na idiotkę. Moje wspomnienia o próbie samobójczej wracają w wielu snach, czy po prostu ciągle siedzi mi to w głowie, a on niczego nie pamięta.
- To możliwe?
- Pierwszy raz spróbował parę dni po tym jak chciał zaatakować siostrzyczkę. Drugi raz gdy nałykał się tabletek nasennych, popił dużą ilością alkoholu i skoczył do jeziora. Po wybudzeniu ze śpiączki nie wiedział kompletnie co się stało. Jakby jego mózg nie przyjmował do wiadomości tego co się stało...
- Czemu pani zdradza mi tajemnicę lekarską?
- Bo chcę byś uważał - odparła chłodno. - Mamy pełne obłożenie, i choć nie powinnam to zgodziłam się cię tutaj gościć. Jednak cały marzec przemieszkasz z Graysonem, a kwiecień to będzie potem...
- Jak można zapomnieć o własnej próbie samobójczej?
- On jest schizofrenikiem - powiedziała i położyła dłoń na mojej. - Żyje w swoim świecie, i wybacz, ale będziesz musiał to przeżyć. 
- No dobrze...
    Nagle zadzwonił jej telefon, więc odebrała. Okazało się, że to McHallisster z wizytacją. Nim odeszła postanowiłem zadać jej ostatnie pytanie.
- Pani doktor - zacząłem, ale język zaplątał się w supeł. - Czy... czy on... on wie, że będę z nim mieszkał?
    Spojrzała na mnie zmieszana.
- Mówił o tobie od dłuższego czasu. Wiedział, że tu się zjawisz jeszcze przed tym, jak pan Ronson poprosił o umieszczenie cię w ośrodku...
    Przełknąłem ślinę. Tego się akurat nie spodziewałem. Schizofrenik, który wiedział o mnie szybciej niż szpital, to się kurwa wjebałem w bagno...
- Pokój numer pięćset dwa - krzyknęła nim zamknęły się drzwi windy.
    Wziąłem do rąk swoje torby i ruszyłem korytarzem do wskazanego pokoju. Gdy stanąłem przed drzwiami wziąłem głęboki oddech, choć wszystko krzyczało we mnie by uciekać stąd. Nacisnąłem klamkę i moim oczom ukazało się szare pomieszczenie z dwoma łóżkami przy ścianach. W ścianach znajdowały się kraty, a z prawej strony od wejścia stała szafa. Wszedłem głębiej i zauważyłem na łóżku z lewej strony chłopaka, który wyglądał jakby był w transie. Grayson - pomyślałem.
- Hej - przywitałem się drżącym głosem.
    Zero reakcji. Położyłem torby na swoim łóżku i przyjrzałem się nastolatkowi. Bo wyglądał jak dla mnie na dziewiętnastolatka, ewentualnie dwudziestolatka. 
- Jestem...
- Damien - miał cichy, i spokojny głos. - Tak, wiem....
- Damien Ronson
- Tego nie wiem.
    Mimowolnie prychnąłem śmiechem, a na twarzy bruneta pojawił się uśmiech. Miał dłuższe, kręcone, brązowe włosy, i przejrzyste niebieskie oczy. Miał bardzo jasną, wręcz bladą cerę jakby nie wychodził z budynku dobrych parę miesięcy. Co chwila nawilżał usta językiem, a na obu nadgarstkach zobaczyłem rany po cięciu się. Jedne głębokie, a inne lekkie. Wyglądał normalnie jakby wcale nie był chory, ale okropne czarne postacie wymalowane na ścianie za nim psuły ten widok. 
    Usiadłem na swoim łóżku, i nie wiedziałem co mam robić. Zagadać do niego, czy rozpakować się. Chłopak wyglądał jakby był w swoim świecie, ale doskonale wiedział co się dzieje wokół niego. 
- Nie rozpakowujesz się? - zapytał oschle.
- Jest miejsce w szafie? - palnąłem jak idiota, ale nic innego nie przyszło mi do głowy. Może i wyglądał sympatycznie, ale jego zachowanie temu przeczyło. 
    Przeczesał dłonią włosy i uśmiechnął się.
- Miejsce jest przyszykowane od stycznia.
    Zbiło mnie to z tropu, i powolnym ruchem udałem się w kierunku szafy.
- Powiedzieli mi, że pojawisz się tutaj...
    Nie mógł wiedzieć tego od lekarzy, bo raczej się nie informuje na x lat przed pobytem, że ktoś przyjedzie. Zresztą sam nie wiem. Na usta cisnęło mi się pytanie kto mu powiedział, ale wiedząc o jego chorobie postanowiłem zapytać o coś innego.
- Coś jeszcze mówili? - spoliczkowałem się w myślach za kolejne idiotyczne pytanie.  
- Masz problem...
    Poczułem jak oblewa mnie chłód. On jest chory psychicznie, więc skąd tyle wie.
- Szukaj najprostszego rozwiązania, nie główkuj tyle nad owym problemem. Rozwiązanie jest bardzo banalne, o wiele bardziej niżbyś przypuszczał...
    Po tych słowach wyszedł sobie z pokoju jakby nigdy nic, a ja stałem jak wryty i tępo patrzyłem się na drewniany mebel. Zapowiadają się bardzo interesujące dwa miesiące w Dessex.

 --»۞«--
Witam w dwudziestym piątym rozdziale Nobody Can Save Me Now :)
Zdjęcie to wyobrażenie Livii Ronson - matki Damiena. Znajduje się tutaj, gdyż w zakładce bohaterowie jest miejsce tylko dla głównych bohaterów.
Po raz pierwszy w całej swojej karierze blogowej boję się udostępnić Wam rozdział, gdyż nie wiem czy to co napisałem na w ogóle sens. Niemniej jednak mam nadzieję, że rozdział się podoba. Liczę na szczere opinie.
Z informacji ogólnych - do końca tej części zostało nam plus-minus dziesięć rozdziałów :)
DRAGON
 

6 komentarzy:

  1. Po pierwsze, zacznę od "dupy strony" - matka Damiena wedle zdjęcia jest śliczną kobietą i aż mnie skręca jak pomyślę, że jest z tym skurwysynem! Ojciec naszego bohatera jest takim złym, zimnym i pozbawionym wszelkich wyższych uczuć człowiekiem, że aż mnie skręca. Czytając początek aż czułam jego pogardliwe spojrzenie na sobie oraz słyszałam ten zgryźliwy ton, którym przerwał pożegnanie. Wrrr, jak można być aż tak bezwzględnym?!
    Ach, dobra, już się uspokajam. :D
    Jeśli chodzi o moje uczucia co do tego rozdziału to się nie rozczarowałam. Martwi mnie trochę Rose, która jest tak podejrzliwa wobec tego durnego Jacka. W sumie tak ją czytając to zasiała we mnie ziarno niepewności.
    No i nareszcie - upragniony (przeze mnie!) przyjazd do Dessex. Nie mogłam się go doczekać i stanąłeś na wysokości zadania, Kolego! :D Aż mnie w gardle ścisnęło kiedy Livia tak szybko pożegnała się z synem. Ale lepsze to niż rozpłakać mu się prosto w ramionach i nie chcieć odejść... W sumie sama wolę szybkie pożegnania - są mniej bolesne.
    No i pięknie! Nasz Damien od razu na wstępie dostaje chorego na schizofrenię wariata, który próbował zabić własną siostrzyczkę. Oj, zapowiadają się ciężkie dwa miesiąca, skoro już tak się zaczyna!
    Końcówką mnie po prostu zabiłeś! Skąd on wie tyle o Damienie i skąd w ogóle o nim wie?! Rany, od stycznia? Tyle przed próbą samobójczą? Wątpię raczej, by ten wariat był nadawcą tajemniczych telefonów, ale teraz tak mi namieszałeś, że nie pozostaje mi nic innego jak czekać niecierpliwie na kolejny rozdział!
    Pozdrawiam i czekam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, jaki długi komentarz! :D
      Niestety często tak bywa, że fajne i normalne dziewczyny są w związkach z jakimś skurwielami. Jednak każdy robi co chce, i może w przypadku Livii też tak jest? :D
      Dlaczego Jack się tak zachowuje dowiecie się na początku drugiej części xD
      Ja też wolę szybsze pożegnania, dlatego rozstanie Damiena z matką musiało tak wyglądać.
      Grayson choruje na schizofrenię, i żyję w swoim własnym świecie, gdzie słyszy głosy i widzi ludzi. Może oni mu szepnęli słówko o naszym bohaterze? :D
      Dziękuję za taki długi, emocjonalny i pozytywny komentarz! To daje takiego kopa do pracy. Dziękuję bardzo <3

      Usuń
  2. Jejujejujeju! Grayson zapowiada się na bardzo ciekawą postać! Kurczę! Niewyobrażalnie zachwycił mnie w tym rozdziale i czekam na ciąg dalszy. Oj, może Ronson zaprzyjaźni się z Graysonem? :D Szkoda było mi trochę Livii i po części również Kate. Interesuje mnie także relacja między Kevinem i Damienem, a tego pierwszego darzę szczególną sympatią. ;) Nie rozumiem, czym się bałeś. Rozdział wyszedł naprawdę dobry, jak zwykle zresztą. ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pozytywną opinię :)
      Grayson będzie bardzo ciekawą postacią, i wniesie wiele rzeczy czy do opowiadania czy do życia naszego Damiena. Sam pobyt będzie w sobie dość emocjonalnym przeżyciem...
      Livia chyba zaczyna rozumieć swój błąd, ale jest za późno na odwrót. Kate sobie poradzi, jak zawsze! :)
      Relacje chłopaków zostaną opisane w drugiej części.

      Usuń
  3. Chryste Panie, teraz to dopiero zaszalałeś! Grayson to niesamowita postać, ta pani doktor zresztą też. Cały ten szpital wydaje się grubymi nićmi szyty. Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów, bo normalnie niesamowicie mnie zaskakujesz :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, oj tak! Miało być zaskoczenie! :D
      Grayson mam nadzieję, że będzie ciekawą osobą, i polubicie go tak jak ja go polubiłem.
      Cieszę się, że opowiadanie się podoba, i mogę obiecać, że jeszcze nie raz Was zaskoczę :)

      Usuń

Szablon
Calumi
Sosowa Szabloniarnia