czwartek, 29 grudnia 2016

Rozdział 2 - Kontratak


KATE:

   Przez cały czas chodziłam jak na szpilkach. Bałam się co on powie, jak zareaguje. Czy w ogóle będzie coś mówił? Czy znów zechce się zabić? Jak szybko policja zgarnie tego padalca co go porwał? Czy działał w pojedynkę czy z kimś? Dlaczego to zrobił? Dlaczego Damien? Jak będzie wyglądał porywacz? Ile lat więzienia dostanie? Jak szybko go zamkną?
    To wszystko było dla mnie wielkim znakiem zapytania. Chciałam mieć ten rozdział życia jak najszybciej za sobą. Boże! Miałam już dość zamartwiania się o niego, pragnęłam by życie wreszcie dało mu spokój. Cierpiałam razem z nim i miałam już dość tego wszystkiego. Dlaczego Damiena spotykało to wszystko? Wolałabym by był buntownikiem, kurwicielem, niż tym, którego zło dotyka na każdym kroku życia. Dlaczego? Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, jak bardzo pokręcona i beznadziejna była ta sytuacja. Liczyłam jednak... Na co ja właściwie liczyłam?
- Ronson! - usłyszałam wołanie innej pielęgniarki. - Ordynator cię wzywa!
- Już idę - odkrzyknęłam.
    Poprawiłam swój szpitalny uniform i powolnym krokiem ruszyłam w stronę pokoju lekarza. Nie miałam pojęcia czemu zostałam wezwana, ale mam nadzieję, że szybko nam to zejdzie. Zapukałam trzykrotnie, po czym pchnęłam białe drzwi i weszłam do środka.
   Jacob Trellex siedział wygodnie na krześle, drapiąc się po brodzie. Był to dość postawny facet, który swoim uśmiechem zdejmował większość kobiecych ubrań. Codziennie ćwiczył co odznaczało się na jego przymałym fartuchu. Nie wiedziałam kim jest kobieta, która również tu przebywała. Ordynator zaszczycił mnie swoim lśniącym uśmiechem, po czym odezwał się.
- Witaj Kate! - miał bardzo radosny ton, co mnie mocno zaniepokoiło. - Jak ma się twój brat?
    Uniosłam brwi w geście zdziwienia. Jacob przejmuje się losem Damiena? Jak to możliwe? Przecież gdy chłopak próbował popełnić samobójstwo to uznał, że jest świrnięty.
- Nie wiem - odparłam sucho. - Jeszcze się nie wybudził...
- Słyszałem, że jego stan się polepszył, więc jest bardzo możliwe, że znów zawita do świata żywych - kompletnie nie rozumiałam jego gry.
- Cieszę się - powiedziałam bez entuzjazmu.
- Panie się pewnie nie znają - ciągnął nie zrażony moją obojętnością. - Oto Laura Lidrigx, żona pana McHallisster'a, mojego dobrego przyjaciela...
- Kate Ronson - uśmiechnęłam się wymuszenie podając kobiecie dłoń. Uścisk był szybki, prawie nic nie znaczący.
- Współczuję pani - rzuciła mi blondynka. Za czasów jej modowej kariery kojarzyłam ją jako brunetkę, ale widać zmieniła kolor. Miała bardzo przyjemny ton głosu, oraz przenikliwe brązowe oczy. - Nawet do Nowego Yorku dotarły wiadomości o tutejszej tragedii... 
- Czy ordynator ma do mnie jakąś sprawę? - wcięłam się kobiecie w zdanie. Nie zamierzam słuchać jej bezsensownego paplania. Nie ma dzieci, nie wie jaki to jest ból, gdy się kogoś traci. - Obowiązki wzywają...
- Znajdę cię jak rozmówię się z panią McHallisster - orzekł czarująco uśmiechając się do milionerki.
- Oczywiście - rzuciłam, po czym szybko opuściłam gabinet.
    Co się właściwie stało? Czemu miało służyć te przedstawienie? O co chodziło Trellex'owi? Pełna kolejnych wątpliwości wróciłam do pracy.


ROSE:

    Oczekiwanie było wkurzające. Niby powinnam się cieszyć, że Damien się odnalazł, a co najważniejsze, żyje. Jednak coś nie dawało mi spokoju, jakieś przeczucie, że gdy się obudzi to rozpęta się burza w naszym miasteczku. Mimo wszystko chciałam, by już się wybudził. Ten stan powoli doprowadzał mnie do szaleństwa. Miałam już tego dość.
    Ze złością wyłączyłam telewizor, po czym rzuciłam pilot na stolik. 
- Co się dzieje? - jak zwykle Ashley niezawodna odezwała się z kuchni.
- Mam dość czekania - burknęłam zła sama na siebie.
- Czego oczekiwałaś? - zapytała czerwonowłosa, opierając się o framugę kuchennych drzwi. - Że obudzi się jeszcze pierwszego dnia i skoczy ci w ramiona z radości?
- Dobrze wiesz, że nie o to chodzi! - rzuciłam.
- Wiem, ale przejmowanie się nic ci nie da - oznajmiła i usiadła obok mnie. - Zadecydowałaś co zrobisz?
- Ash...
- Nie aszuj mi tu - syknęła. - Powiesz mu czy nie?
- Nie wiem czy to jest odpowiedni moment - mruknęłam, bawiąc się rogiem bluzki.
    Kompletnie nie wiedziałam co mam zrobić.  Oznajmić Damienowi iż umieram? Nie chciałam mu tego mówić, uważam, że tak będzie lepiej. Jednak Ashley oraz Ralf uznali, że chłopak musi wiedzieć. Najlepiej jakby dowiedział się jak najszybciej, ale ja nie chciałam wchodzić z butami w jego życie. Miał własne problemy, które mu się teraz namnożyły. Nie sądzę by w obecnej sytuacji miał czas na opłakiwanie mnie...
- Wiesz, że bardziej odpowiedniego nie będzie? - zapytała, patrząc mi w oczy.
- Wskoczę mu do sali, i powiem 'Cześć Damien! Umieram!'? - prychnęłam na jej zachowanie.
- Może nie do końca w ten sposób, ale jakoś musi się dowiedzieć! - Wood nie dawała za wygraną.
- Niby czemu? - zapytałam.
- Co mu powiemy jak umrzesz? - po raz pierwszy odkąd oznajmiłam im, że mój stan się pogarsza, czerwonowłosa użyła tych słów. Brzmiały okropnie. Jeszcze gorzej niż gdy wypowiadał je lekarz. Tak jakby to już było przesądzone, że umrę. Oczywiście było przesądzone, ale ja nie chciałam się kompletnie z tym pogodzić. Liczyłam na jakiś cud.
- Nie wiem...
    Owszem, nigdy nie zastawiałam się co będzie po mojej śmierci. Jak poradzi sobie tato z Maksem. Nie to, że mnie to nie interesowało, ale łudziłam się, że może jednak mi się uda. Przeżyję. Wierzyłam bardzo mocno w to słowo, ale widziałam codziennie swoje ciało. Było coraz gorzej, a leczenie nie dawało żadnych pozytywnych skutków. Umierałam. Każdego dnia po trochu. Nie odczuwałam tego tak mocno. Cieszyłam się, że choroba dawała mi jeszcze normalnie funkcjonować, ale zamiast poprawy, czułam się jeszcze gorzej. Wiedziałam, że pewnego dnia po prostu się nie obudzę...
- Będzie dobrze! - zawsze to powtarzała. Oboje wiedziałyśmy, że te słowa nie miały żadnego sensu, ale mimo to mimowolnie się uśmiechnęłam. 
- Jasne - mruknęłam w odpowiedzi, po czym ruszyłam w stronę swojego pokoju. 
    Potrzebowałam zostać przez jakiś czas sama. Potrzebowałam czasu by się z tym pogodzić. Zapomnieć, że nigdy nie wyjdę za mąż, że nie będę mieć dzieci. Nigdy nie zobaczę Nowego Yorku ani Wieży Eiffla. Jedyne co mi pozostało to zakopanie w piachu w wieku osiemnastu lat. 
    Pewnie to bardzo egoistyczne, ale chyba wolałabym by to Maksymilian umarł. Męczy się z rakiem od urodzenia, a mimo to nadal żyje. Jego organizm ciągle walczy. A ja? Ja się poddałam gdy tylko się dowiedziałam, że też choruje. Oczywiście to było wiadome, bo to cholerstwo zabrało mi mamę, ale liczyłam, że skoro brat go ma, to mnie ominie. Poczułam jak łzy spływały po mojej twarzy. Jaką ja byłam cholerną egoistką? Chciałam poświęcić życie brata w zamian za swoje. Powinnam umrzeć jak najszybciej. 

Gdy tracisz moc na rozdrożach
Dookoła piach a cel wypada z rąk
Chcesz samotnie nadal biec pod prąd
Dla Ciebie ja
Rzucę wszystko bo od czego jest ten ktoś
Kto zawsze trwa
Kiedy całą resztę zrywa sztorm *

    Minął już tydzień,odkąd Damien został odnaleziony w Exer River. Siedem dni, przez które ciągle wisiałam na telewizorze by dowiedzieć się czegokolwiek. Jednak media jakby zapomniały o sprawie. Żadnej informacji, nawet gazety nic nie wspomniały. Byłam zdenerwowana, rozdrażniona. Chciałam w końcu usłyszeć, że się wybudził i ma się dobrze. Czy to tak dużo?
- Wszystko gra? - usłyszałam głos Ralfa. Skoro Ashley odwiedzała mnie prawie codziennie, to on również. Nie miałam nic przeciwko. Cieszyłam się, że mam ich obok siebie. Każdy dzień, mógłby być tym dniem, kiedy zobaczę ich po raz ostatni. Chciałam zapamiętać ich jak najlepiej.
- Bywało lepiej - odparłam.
- To lipa - rzucił blondyn, po czym zabrał mi pilot i przełączył na jakiś dokument. Nigdy nie spodziewałam się, że Gretsona będą interesować jakieś naukowe rzeczy. Nigdy nie był wybitnym uczniem, ale najwidoczniej nie znałam go tak dobrze. Włosy jak zwykle przedstawiały artystyczny nieład, a t-shirt oraz dresy świadczyły o tym, że później chłopak wybiera się wraz z Ashley na siłownię.
- Życie - chciałam się zaśmiać, ale mi nie wyszło. Ruszyłam więc do kuchni, gdzie Ashley kończyła pisać wypracowanie na biologię.
- Ciągle czekasz... - mruknęła gdy przekroczyłam próg pomieszczenia.
    Posłałam jej niezrozumiałe spojrzenie.
- Na wiadomość, że on żyje i wszystko jest okej - wyjaśniła, po czym schowała swoje rzeczy do torby.
- Aż tak bardzo to widać? - zapytałam zdziwiona.
- Kogo chcesz oszukać? - spytała się czerwonowłosa.
- Cały świat - oznajmiłam siadając obok niej. - Po prostu chcę mieć jeszcze możliwość spotkać się z nim ten raz, ostatni raz...
- Wiesz, że on nam tego nie wybaczy?
- Kevin mu coś postawi i będzie happy - nie mogłam pozbyć się goryczy w głosie. Świadomość, że chłopak, którego wciąż kochasz jest gejem nie dodawała otuchy.
- Przestań... - żachnęła się przyjaciółka.
- Ja w to po prostu nie mogę uwierzyć - prychnęłam. - Ciągle wypieram od siebie tą wiadomość, że to może jest jakiś beznadziejny żart... Jednak... to prawda, oni się kochają...
- Powinnaś się cieszyć, że jest szczęśliwy - powiedziała Ashley po czym mocno mnie przytuliła.
- Chciałabym, ale po prostu nie mogę - mruknęłam przez łzy.


KATE:

    Nie wiedziałam sama co jest gorsze, świadomość oczekiwania czy samej rozmowy z nim. Nikt z nas nie miał pojęcia co się działo z Damienem podczas porwania. Sprawca uciekł pozostawiając łódź na wybrzeżu kilkadziesiąt kilometrów od nas. Żadnych poszlak. Zupełna czarna dziura. Mojego brata wyciągnięto ledwo żywego z lodowatej wody. Minął tydzień, a nie zdarzyło się nic. Żadna reakcja organizmu na opiekę lekarską. Czy on zostanie warzywem do końca życia? Czy tak właśnie skończy mój brat? Jako organizm zależy od opieki lekarskiej i respiratora?
    Czułam jak nowe łzy napływały mi do oczu, ale szybko je otarłam i zajęłam się porządkowaniem dokumentów. Nie powinnam tego robić, ale chciałam czymś zająć ręce i wyłączyć mózg od myślenia choć na chwilę. Po prostu potrzebuje odcięcia się od tego świata by ogarnąć sprawę Damiena. Coś czułam, że to nie będzie łatwe.
    Moją pracę przerwało otwarcie drzwi. Stanął w nich ordynator z jak zwykle cudnym uśmiechem. Jednak on nie robił na mnie żadnego wrażenia, nie zamierzam zrzucać przed nim ciuchów w jego sportowym Audi.
- Witam - powiedział opierając się o próg. - Nie przeszkadzam?
- Teoretycznie to nie - użyłam najbezpieczniejszej odpowiedzi. U Trellexa trzeba ważyć słowa, bo niestety ma kontakty w mieście i może komuś nieźle dokopać jak się mu za bardzo podskoczy.
- A ze strony praktycznej? - zaśmiał się.
- Proszę wejść - rzuciłam, po czym odłożyłam dokumenty na bok, dając mu do zrozumienia, że go wysłucham.
- Jak Damien? - zapytał.
     Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Nadal w śpiączce - odparłam po chwili.
- Jego stan się poprawia, sądzę, że to kwestia kilku dni, a chłopak będzie znów z nami - mruknął bacznie obserwując moją reakcję.
- Mam nadzieję - uśmiechnęłam się sztucznie.
- Jak dobrze się domyślasz nie przyszedłem tu by pogadać o stanie Ronsona - położył nacisk na ostatnie słowo. - Mam dla ciebie propozycję...
    Poczułam gule w gardle. Trellex rzadko coś komuś proponował, on rozkazywał. Z nim nie było negocjacji, co powiedział to ludzie wykonywali bez żadnego słowa. Choć był bardzo wpływową personą w naszym mieście, to był również najbardziej znienawidzoną osobą w Szpitalu Świętego Łukasza, gdzie pracowaliśmy.
- Dla mnie? - oczywiście udałam głupią, bo sytuacja zaczęła mnie lekko niepokoić.
- Powiedzmy, że widzę, że sobie nie radzisz po tragedii, która spotkała waszą rodzinę - oznajmił twardo.
- Damien jeszcze żyje - syknęłam.
- Jeszcze.... - mruknął. - Niemniej jednak chcę by mój personel był jak najbardziej wykwalifikowany i gotowy do działania, a ty choć masz bogatą wiedzę to brakuje ci czasami doświadczenia, a w zaistniałej sytuacji jesteś niezdolna do pracy.
- Słucham!? - prychnęłam.
- Nie denerwuj się Ronson - powiedział wyłamując sobie palce. - Chcę ci zaproponować pracę, dopóki Damien nie wróci do świata ludzi żywych i zdolnych do współpracy...
- Jakiej współpracy? - zdziwiłam się. Coraz bardziej byłam zaniepokojona, co on do cholery kombinuje!
- W schwytaniu złoczyńcy, oczywiście... - kłamał. Widziałam, słyszałam i czułam po jego głosie, że to najzwyklejsze kłamstwo. Obawiałam się, że miasto chce mi zabrać brata. Wcale bym się nie zdziwiła. Jednakże nie mogłam na to pozwolić.
- Co mi proponujesz? - rzuciłam otwarcie. Choć bardzo mnie przerażał, to nie chciałam dać poznać tego po sobie.
- Moja dobra znajoma ostatnimi czasy nie ma się dobrze - oznajmił tajemniczo. - Demony z przeszłości do niej wracają. Wróciła tutaj by odpocząć od zgiełku wielkomiejskiego jak Nowy York.
- I?
- Chcę byś odwiedzała ją w domu, przygotowywała leki i opiekowała się nią - wyrzucił w końcu z siebie.
- Jestem pielęgniarką, a nie opiekunką - prychnęłam pogardliwie.
     Za kogo on mnie miał? Chciał zrobić ze mnie kurę domową? Mam się płaszczyć przed tą modeleczką Lidrigx? Niedoczekanie jego!
- Nie przeczę, ale sadzę, że zapłata za takie usługi będzie ci pasowała - odparł mierząc mnie wzrokiem.
    Napięłam ciało jak struna.
- Dziękuję, ale wolę zostać w szpitalu - oznajmiłam po chwili ciszy.
- Wedle życzenia, ale jakiś błąd, a zwolnię cię - rzucił ostro. - Mam mieć najlepszy personel, a nie kobietę, która nie potrafi oddzielić pracy od rodziny, i prawdy od kłamstwa...
    Wyszedł z tymi słowami, a ja gapiłam się w drzwi jeszcze przez parę chwil. Czy to właśnie była groźba? Trellex ma mnie na celowniku, więc muszę się pilnować. Jeśli chce Damiena do współpracy to najpierw musi pokonać mnie, a ja wbrew pozorom nie dam się tak łatwo zgnieść.


DAMIEN:

    Zewsząd otaczała mnie ciemność. Woda, ciepło, zimno. Czułem na policzku lodowaty oddech śmierci. Gdy już miałem nadzieję na koniec, to poczułem szarpnięcie. Wyszedłem z ciemności, ale otaczające zimno zaatakowało mnie z podwójną mocą. Nie miałem siły by się bronić, odleciałem.
    Zastanawiam się kiedy umrę. Czy w moim posranym życiu przyjedzie kiedyś na to czas? Czy ktoś lub coś uwolni mnie wreszcie od tego zła? Czy ja muszę cierpieć do końca? Czy ujrzę kiedyś promyk słońca? Czy kiedyś los się do mnie uśmiechnie? Czy znajdę kogoś, kto mnie szczerze pokocha? Czy wyjadę z tej dziury? Czy kiedyś będę mógł być szczęśliwym i wolnym człowiekiem?
    Przecież ja nawet nie potrafiłem się zabić! Paradoks życia. Chcesz się zabić, ale nie potrafisz. Choć może jednak samemu sobie chciałem udowodnić, że chcę żyć? To wszystko, ta cała próba, to miał być tylko test. Test, który zdałem. Zawsze chciałem żyć, a nieudana próba miała być pokazaniem się dla innych ludzi. Że ja żyję i chcę by ktoś mnie zauważył? Czy mogło tak być? Czy rzeczywiście chciałem zachować się tak egoistycznie? Sam już nie wiem, czuję, że mam jakieś rozdwojenie jaźni. Ja sam już nie wiem co ja chciałem wtedy zrobić. Po prostu czuję, że muszę zamknąć pewien okres mojego życia i ruszyć naprzód choćby nie wiem co.
     Czy chcę przeżyć? Odpowiedź w tym momencie brzmi - tak.
***
      Otworzyłem oczy. Jasne światło delikatnie raziło moje oczy, ale spróbowałem się rozejrzeć po pomieszczeniu. Wszędzie biel i specjalistyczny sprzęt lekarski. Znajdowałem się w szpitalu. Żyję. Dostałem drugą szansę, choć powoli to do mnie docierało to jeszcze nie chciałem się z tym w pełni pogodzić. Nim ruszę swoją drogą to muszę zamknąć pewien rozdział życia. Muszę zapomnieć o rodzinie Ronson, gdyż tylko w ten sposób otworzę sobie drzwi do prawdziwego życia jako Damien. Straciłem nazwisko, ale zyskam nową tożsamość. Nie jestem już tym samym nieogarniętym życiowo chłopakiem co wcześniej, wiem czego oczekuje od życia i będę o to walczył.
    Minęło parę dni odkąd się obudziłem. Mój stan polepszał się z dnia na dzień, a lekarze skakali wokół mnie. Nigdy żaden pacjent nie był chyba tak dopieszczany jak ja. Miałem wszystko, nawet tego nadmiar. Lekarze czy pielęgniarki odwiedzały mnie średnio co godzinę. Jedzenie dostawałem standardowo, ale było bardzo dobrej jakości. Na pewno nie takiej jakbym się spodziewał po szpitalu.
- Wszystko gra? - w drzwiach stanęła Kate.
    Nie wyglądała na zmęczoną, była uśmiechnięta z lekkim makijażem oraz włosami spiętymi w przyzwoitego koka. W rękach trzymała torbę pełną owoców. Chyba liczyła na przekupstwo, ale się przeliczy.
- Jasne - mruknąłem bawiąc się szpitalną kołdrą.
- Przyniosłam ci owoce - powiedziała z entuzjazmem, po czym zaczęła wyjmować je z torby i układać na szpitalnej szafce. - Rodzice odwiedzą cię pojutrze...
- Jacy rodzice? - zapytałem sucho.
- Jak rozmowa z policją? - zignorowała moje poprzednie pytanie.
- Dobrze - odparłem ironicznie.
    Nie wydałem im Jake'a. Skłamałem mówiąc, że napastnicy byli w kominiarkach i rzadko się odzywali. Dodałem, że było ich wielu bo żaden nie odwiedzał mnie więcej niż dwa razy. Mieli inne postury, mali i duzi, muskularni i wątli. Zupełnie nie mam pojęcia gdzie mnie przetrzymywano i jakim cudem znalazłem się na Exer River w dniu moich osiemnastych urodzin. Nie wiem czy uwierzyli, ale notowali wszystko starannie. Jedyne gdzie nie skłamałem to opis cel, gdzie mnie więziono. Dokładnie opisałem im wszystkie pomieszczenia i przyrządy jakie tam były oraz opisałem część tortur, tych lżejszych oczywiście. O nowościach odnośnie mojej rodziny również nie wspomniałem. Tą sprawę postanowiłem rozwiązać sam, a reszta odeszła w zapomnienie.
- To dobrze - rzuciła i chciała mnie złapać za rękę, ale schowałem dłonie pod kołdrę. - Kevin był wczoraj u mnie i pytał się o ciebie...
    Mruknąłem jedynie w odpowiedzi. Nie spodziewałem się jej nadejścia tak szybko, nie zdążyłem pomyśleć nawet jak mam to z nią rozegrać.
- Dobrze się czujesz? - spytała zaskoczona moim zachowaniem.
- Wprost idealnie - prychnąłem. - Zostałem porwany przez huj wie kogo, byłem trochę torturowany, nawet nie wiem z jakiej przyczyny. By ostatecznie wylądować w Exer River, a potem w szpitalu w tygodniowej śpiączce. Idealny prezent na osiemnaste urodziny...
- Damien...
- Skończ! - syknąłem. - Jeśli to wszystko to chcę zostać sam...
- Mam wolne i chciałam spędzić z tobą trochę czasu, nie było cię tyle czasu... - zaczęła.
- Jeszcze może powiesz, że z własnej woli dałem się porwać! - wciąłem się jej w zdanie.
    Szok na jej twarzy był nie do opisania. Chyba się tego nie spodziewała po mnie.
- Nie chcę żebyś się denerwował - oznajmiła szybko.
- To wyjdź - rzuciłem hardo.
- Tyle czasu się o ciebie martwiłam! - warknęła. - Czemu się tak zachowujesz? Kto cię odwiedzał?
- Personel medyczny - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Nikt inny nie wchodził do mojej sali odkąd się wybudziłem.
- To czemu!? - nie dawała za wygraną.
    Nie chciałem się teraz z nią kłócić, ale nie miałem wyboru.
- Mam swoje powody - mruknąłem.
- Czemu jesteś takim pieprzonym egoistą!? - krzyknęła. - Nie interesują cię inne osoby? Ich uczucia? Myślisz tylko o sobie!
- Dobrze, że ma... że jesteś ty, taka święta i wspaniała - zaśmiałem się ironicznie.
- Znowu zaczynasz? - syknęła.
- Powiedzieć ci coś? - zapytałem.
     Kiwnęła nieśmiało głową.
- Dowiedziałem się czegoś - rzuciłem sucho. - I zastanawia mnie fakt, jak możesz być taką dobrą kłamczuchą. Myślałaś, że się nigdy nie dowiem?
- Czego? - głos jej drżał.
- Prawdy...
- Niby jakiej? - żachnęła się.
- Nigdy nie było ci wstyd? - zacząłem. - Zawsze chciałaś mnie okłamywać? Ty, czy państwo Ronson? Myśleliście, że to nigdy nie wyjdzie na jaw? Że ja się nie dopytam czy ktoś mi tego nie wytknie?
- O czym ty do cholery mówisz!?
- Fajnie się kłamało przez osiemnaście lat? - zakpiłem. - Choć patrzę, że ty nadal zamierzasz w to brnąć...
- Niby w co do jasnej cholery! - warknęła.
- Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś? - spytałem się. - Dlaczego nie dałaś mi żadnej wskazówki? Dlaczego kłamiecie cały czas? - powiedziałem z łzami w oczach. - Bawiło was to? Te ciągle udawanie? Te wszystkie kłamstwa?
- Jakie kłamstwa? - zawyła.
- Dlaczego...dlaczego nigdy... - zabrakło mi tchu. Łzy spływały kaskadą po moich policzkach, nie spodziewałem się, że to będzie takie trudne. - Czemu nigdy nie powiedziałaś, że jestem...że jestem adoptowany...!?
    Kate zbladła momentalnie, a jej łzy spływały niczym z wodospadu. Pokręciła przecząco głową, po czym zaczęła się cofać. Trafiła na ścianę, po czym osunęła się na podłogę i wybuchła płaczem...

 --»۞«--

Witam kochani w drugim rozdziale Only Stars Can Be Happy! :)
* Natalia Szroeder - Powietrze 
Wiem, że nie było mnie tutaj długi okres czasu, blisko 2 miesiące. Jednak to był okres bardzo wielu zmian i tysiąca niespodziewanych sytuacji w moim życiu - tych dobrych i tych złych.
Obiecuje poprawę bo nawet ja sam się stęskniłem za tym opowiadaniem, jego bohaterami jak i WAMI, drodzy czytelnicy! :)
Mam nadzieję, że mimo długiej przerwy styl pisania nie uległ pogorszeniu. Liczę na Wasze szczere opinie w komentarzach :)
Rozdział sprawdzony przez: vexlion
DRAGON

1 komentarz:

  1. Jaki sentyment wywołuje we mnie ten blog i to opowiadanie. Taki kawał czasu, a ja nadal tu zaglądam i czytam to, co piszesz. :) ABSOLUTNIE NIE ULEGŁ POGORSZENIU!

    OdpowiedzUsuń

Szablon
Calumi
Sosowa Szabloniarnia